DRACO
Bóg mi świadkiem, że
nigdy tego nie chciałem.
Nie chciałem tego
robić. Kłamać. Zabijać. Ale któżby mi uwierzył, że to wszystko było z miłości?
Nikt.
Nie spodziewam się
litości ani zrozumienia, bo świat, och, kochany wielki świat jest brudny i
niesprawiedliwy. Jest ostry i jest zły. Nie pozwala przeżyć najsłabszym, a co
więcej gloryfikuje najsilniejszych, innych zasypując pyłem marzeń, kpiąc z nich
i śmiejących się w twarz. Niektórych to
prostuje i utwardza jak ukuty w ogniu miecz. Inny kruszy i rzuca w gorejący
żar.
Współczuję im. Nie
byli wcale słabsi ode mnie czy innych, oni po prostu postrzegali świat inaczej.
Wzięli go za swojego przyjaciela, a on się od nich odwrócił. Pewnie nawet w chwili śmierci chcieli
wierzyć. Kto wie? Oni nam tego nie
powiedzą. Są martwi lub okaleczeni zbyt mocno.
Nie chciałem też ich losu.
Więc nie dałem się skruszyć, choć cena za tę ognioodporność była wielka.
Czasami myślę, że zbyt wielka, lecz nie mam wiele czasu na rozmyślanie o tym. W
końcu muszę planować. Działać. Ratować i pogrążać.
Boże, przebacz mi że
mimo wszystko nie chciałbym cofnąć czasu.
HERMIONA
Są chwile w których
wracam pamięcią do tych zdarzeń. Kiedy przypominam
sobie nasz ból, naszą klęskę, naszą śmierć. Trudno mi wtedy nie płakać: unoszę
głowę i próbuję zatrzymać łzy pod powiekami. Nie zawsze się to udaje. Zazwyczaj
kończy się cichym, cichym, szlochem, kiedy leżę zwinięta w brudnym kącie pokoju
i bezmyślnie kręcę kółka różdżką.
Polują
na mnie, polują na cały mój wymierający gatunek.
Harry
nie żyje. Ron nie żyje. Ginny, Luna, państwo Weasley, George, Profesor
McGonagall, och, wszyscy, wszyscy nie żyją. Ja przetrwałam. Brudna szlama bez
przyjaciół, chowająca się przed śmierciożercami.
Wyglądam
przez okno.
Szary,
szary świat, szarzy ludzie. Śmierć i
zniszczenie.
Voldemort
wygrał, i nie ma już nic, nie ma już dla nas nic, tylko chłod, głód i smród.
A
przynajmniej tak myślałam, dopóki nie zobaczyłam idącego pustą ulicą Dracona
Malfoya.
DRACO
Nie
martwiłem się o nic, idąc jedną z mniej uczęszczanych uliczek Pokątnej. Byłem
śmierciożercą, miałem immunitet. I to nie byle jakim śmierciożercą. Najbliższym
Voldemortowi, tym, który ocalił bitwę, który zabił Wybrańca, który uratował
Czarnego Pana.
Tego
akurat nie żałowałem.
Tak
czy siak, szedłem teraz uliczką, w czarnej pelerynie łopoczącej na listopadowym
wietrze z zamiarem zabicia kogoś. Nie wiedziałem kogo. Po prostu takie było
zlecenie: zabij, przywlecz dowód, zjedz kolację i lulu papa. Powiedziano mi
tylko adres. No i Severus zaśmiał się jakoś smutno dając mi karteczkę z
numerem.
„Będziesz
wiedział, kogo tam wyeliminować, Draconie. Przykro mi”
Nadal
nie rozumiałem o co mu chodzi.
Ale
byłem już u celu. Budynek piętnasty, mieszkanie trzynaste, zjedzone przez
szczury i opuszczone. Tak, to brudne miejsce zgadzało się z opisem. Ostrożnie
postawiłem nogę na pierwszym stopniu schodów. Nie zawalił się? Cud. To miejsce
wyglądało na chore, przeżarte zębem czasu, spróchniałe i zapomniane. Jak reszta
tego przeterminowanego świata.
- Lumos Maxima – wyszeptałem w mrok, ostrożnie
pokonując schody. Klatkę schodową
rozjaśniło mocne światło, ukazując puste butelki i kałuże dziwnych cieczy.
Gdzieś zadreptały małe łapki.
Mieszkanie
pierwsze, trzecie, piąte, dziewiąte, trzynaste… mój cel. Przeklęta przez Mugoli
trzynastka, dla niego zawsze szczęśliwa, co miała przynieść tym razem?
Pchnął
uchylone drzwi.
HERMIONA
- Sectumsempra! – krzyknęłam, a postać w
drzwiach błyskawicznie padła na ziemię. Zaklęcie rozbiło drzwi za czarodziejem,
ukazując wyblakłą osobę brudnego i bezzębnego bezdomnego, który już nie dbał o
to co się dzieje. Patrzył na świat wolno, obojętnie, bez emocji. Próchnicznik
wyprał mu mózg, podobnie jak wielu innym uciekającym w świat garstki narkotyku,
znajdującym w tym jedyną obronę przed chłodem i głodem. Tam wciąż żyli ze swymi rodzinami, tam ich
różdżki były niepołamane.
Przez
ostatnie trzy lata z całych sił walczyłam, żeby nie poddać się tej trutce.
- Granger – zdziwiony głos blondyna wyrwał mnie
z nagłego odpływu w świat myśli. Przeklęłam się w myślach; takie zamyślenia
zdarzały mi się stanowczo zbyt często i jedno z nich pozbawi mnie życia.
Ponownie zwróciłam wzrok na powoli, z niedowierzaniem w oczach wstającego z
podłogi mężczyznę. Czerwień gniewu znów zasnuła mi oczy, kiedy spojrzałam w
przystojną twarz starego wroga, a widząc jak dobrze odżywiony był, jak zdrowy i
zadbany, zmieniła się w czystą furię.
- Avada kedavra! - I choć używałam tego zaklęcia nie pierwszy
raz, tym razem po raz pierwszy wystrzeliłam je w ataku, nie w obronie. Dracon znów zanurkował, unikając promienia,
jednak tym razem odpowiedział – z jego różdżki wystrzelił jednak promień
czerwony.
O
Merlinie, jeżeli próbował mnie oszołomić, żeby porozmawiać, to sama użyje na
sobie odpowiedniego zaklęcia.
Zanurkowałam
na ziemie i schylona przebiegłam do pomieszczenia obok. To było małe, zagracone
pomieszczenie, gdzie wszędzie walały się różne meble w różnym stopniu
zmurszenia. Machnęłam różdżką, a stara
szafa zagrodziła drogę Śmierciożercy. To go powstrzyma choć na chwile, nie
miałam czasu ani głowy na skomplikowane zaklęcia ochronne. Chwyciłam ze starego
fotela torebkę, zawsze spakowaną na wypadek napaści i wyskoczyłam przez okno,
obracając się w locie.
DRACO
Kiedy
wszedłem do pokoju, już jej nie było. Na łóżku leżały rozwalone koce, przez
krzesło była przewieszona koszulka, ale Gryfonki tam nie było. Teleportowała
się.
Usiadłem
na fotelu i oparłem głowę na rękach. Salazarze, ona naprawdę tu była… Ktoś
przetrwał. On i Severus nie byli ostatni; ktoś jeszcze opierał się temu
smakującego rdzą światu. Ona też jeszcze żyła, jeszcze tliła się nadzieja,
jeszcze nie zadeptano ostatniego ślicznego kwiatka.
Wiedziałem
że niektórzy przeżyli, och, było ich kilku. Jednak w miarę jak dostarczałem im
jedzenie, widziałem jak gaśnie w nich nadzieja. A tak trudno było ich
przekonać, że jesem po ich stronie, tak trudno było wzbudzić zaufanie po tym
jak zabiłem ich przywódcę, jak dokonałem jedynego mordu, którego nie żałowałem.
Ale
ona wciąż żyła, piękna, choć wychudzona, z ogniem w oczach, choć wyziębiona,
stojąca prosto, choć złamana przez życie. I musiałem
ją odnaleźć. Tylko ona mogła mi pomóc.
W
chwili gdy to pomyślałem, coś twardego ukłuło mnie w plecy.
Sięgnąłem
ręką w tył i zza wyświechtanej poduszki wyjąłem dziwną zapalniczkę. To znaczy,
to chyba nie była zapalniczka; to urządzenie było dłuższe i odrobinę inaczej
zbudowane.
Pstryknąłem
i natychmiast zerwałem się na równe nogi.
Z
urządzenia wyleciało światło. Mała kulka światła, która powoli zatoczyła krąg
dookoła pokoju i zamarła. Zadrżałem, przejęty nagłym chłodem który zapanował w
pokoju. To niewątpliwie była magia, ale
magia inna od jakiejkolwiek, którą w życiu widziałem . Przerażała mnie.
W
chwili gdy to pomyślałem, kulka ruszyła się. Podpłynęła w moją stronę,
zatrzymała się na moment przed moją klatką piersiową i… weszła we mnie.
A z
ciepłem, jakie przyszło, pojawiła się wiedza.
HERMIONA
Nikt
nie mógłby pomyśleć, że można mnie tu szukać.
Nie oznaczało to, że byłam w Hogwarcie; zasada
„Najciemniej jest zawsze pod latarnią” była głupia, bo przychodziła do głowy
każdemu. Znacznie bezpieczniej było wybrać przypadkowe miejsce, miejsce nikomu
nieznane, lub wydające się miejscem tak niebezpiecznym, że nikt nie ośmieliłby
się tam wejść. Tym razem wybrałam tę drugą opcję.
Siedząc
na wysokim, stworzonym przez naturę palu, o krzywej i nierównej powierzchni
dwunastu metrów kwadratowych obserwowałam olbrzymów uwijających się pode mną.
Na ich grzbietach widniały krwawe pręgi, stare i nowe, pamiątki po Wojnie.
Skryły się tutaj i zdziczały tak, jak nigdy. Ich umysł stały się bardziej
ograniczone niż umysły małych myszek, lekkomyślnie chodzących im po plecach. Ja
też byłam teraz taką małą myszką. Gdyby
którykolwiek mnie zobaczył, wspiąłby się szybciej niż ktokolwiek mógłby
pomyśleć i zgniótłby mnie jak bezbronnego gryzonia.
Ale
teraz nie dbałam. Teraz przed oczami
wisiała mi twarz Dracona Malfoy’a, twarz młodego mężczyzny, twarz Zdrajcy.
Zdrajca- jego pseudonim w podziemiu. Ta sprawa
zaczynała i kończyła każde nasze posiedzenie. Kim on był? Zabójcą naszego
Lidera. Komu pomagał? Podobno wszystkim, na których nie dostał zlecenia. Czy w
to wierzyłam? Do tej chwili byłam pewna, że nie.
Nie chciał
mnie zabić. Musiał zostać wysłany, aby mnie zabić; zastał mnie przerażoną,
rozbitą, ledwo będącą w stanie czarować
i wciąż nie próbował mnie zabić. Kim był Draco Malfoy?
Zabójcą.
Nie
mogłam wierzyć pogłoskom. On zabił mojego przyjaciela, a później przyjaciół
wielu innych. Jak mógł być dobry? Nie mógł. A jednak mnie oszczędził. I po co?
Czyjaś
ręka zacisnęła się na moim ramieniu.
DRACO
Kiedy
się poderwała, cofnąłem się. Nie chciałem, żeby była tak blisko krawędzi, nie
po to tyle ryzykowałem.
-
Jak mnie znalazłeś? – wydusiła z siebie gniewnie. Jej oczy ciskały błyskawice.
-
Zapomniałaś czegoś – kiedy podniosłem dziwną zapalniczkę do góry, wyraz jej
twarzy się zmienił. Nadal pozostawała na nim nieufność, ale pojawiło się też
zrozumienie i akceptacja, może nawet cień radości.
-
Zgubiłam – poprawiła mnie. - Nie
widziałam tego od wielu miesięcy.
Spojrzałem
na zapalniczkę ze zdziwieniem. Hm. Nie wierzyłem w przeznaczenie, ale to dość
mówiło samo za siebie.
- Co
to jest?
-
Wygaszacz. – Dziewczyna usiadła na ziemi i skrzyżowała nogi, spięta, nieufna
niczym kotka wąchająca obcego. – Jego główne zadanie to przechowywanie światła,
ale Dumbledore dodał mu chyba pareę innych funkcji. Jak zawracanie na właściwą drogę.
-
Ale mimo tego, że zostałem zawrócony, nie ufasz mi.
-
Dlaczego miałabym? Zabiłeś mi przyjaciela i przyjaciół moich przyjaciół. Krążą
o tobie plotki, które wzbudzają mój niepokój, ale jak mogłabym im wierzyć?
Przez
chwile nic nie mówiłem. Wręcz aż usiadłem z wrażenia. Plotki? Cholera. Co jeśli
dotarły też do uszu Śmierciożerców?
- Czasami plotki krzywdzą tych, których
dotyczą.
-
Zaprzeczysz im zatem?
-
Nie mogę.
I
znów przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu,
dwa małe punkciki ponad głowami olbrzymów.
-
Mam wielką ochotę cię zabić, wiesz? – powiedziała do mnie Hermiona. Spojrzałem w jej oczy: Były pełne bólu,
niezdecydowania i smutku. Były oczami starszej kobiety, nie dwudziestolatki.
Spojrzałem na jej twarz. Była wychudzona, z cieniami pod oczami i wystającymi
kośćmi. Usta zaciśnięte w grymas. Spojrzałem na jej ciało. Zagłodzone, lecz
bardziej umięśnione niż kiedykolwiek. Z
Gryfonki wyrosła prawdziwa lwica.
-
Wciąż miałabyś, jeśli powiedziałbym ci, że zrobiłem to, co trzeba było zrobić?
– spytałem cicho.
Roześmiała
się.
-Co trzeba było zrobić? Czyś ty zmysły postradał? – wstała, a w
jej oczach zobaczyłem furię; wyglądała teraz jak starożytna harpia mająca
wyrwać mi serce i rozedrzeć ciało na kawałki. – Zabiłeś nas wszystkich, Draco!
Gdybyś wtedy nie zabił Harry’ego, wygralibyśmy! Nikt więcej już by nie zginął!
-
Mylisz się. – powiedziałem spokojnie. Bałem się jej wtedy, ale wiedziałem, że
jestem bezpieczny. Na jej twarzy wciąż tliła się niepewna nadzieja, która
pojawiła się, kiedy i ja się pojawiłem, prowadzony przez światło Wygaszacza.
-
Jak mogę się mylić? Zrobiliśmy wszystko co było trzeba. Zniszczyliśmy
horkrusy, na Merlina, Harry dał się zabić raz, a ty wszystko zniszczyłeś! Cały
ten świat – zatoczyła ręką koło – gnije przez ciebie!
-
Nieprawda. Był jeszcze jeden horkruks.
-
Zwariowałeś. Jesteś psychopatą. I skąd
ty w ogóle wiesz czym są horkruksy?
-
Nie tylko ty umiesz szukać informacji w książkach, Granger. – Wstałem. Byłem od
niej wyższy i silniejszy, cofnęła się więc o każdy krok, jaki ja uczyniłem. –
Snape dowiedział się o tym, kiedy Voldemort próbował go zabić. Nie udało mu się,
bo Severus zawsze ma przy sobie jakieś antidotum. Wylizał się. Ale,
Granger… Kiedy Snape wyczołgał się z
tamtego miejsca, po tym jak oddał Potterowi wspomnienia, zobaczył jak Czarny
Pan chodzi po wodzie, wąż ślizgał się za
nim. Pozostawał w ukryciu, ale wie co widział, Granger, Voldemort tworzył
horkruksa. Nie wiemy jak. Nie wiemy czemu. Ale od trzech lat próbujemy,
próbujemy znaleźć to coś i zniszczyć raz
na zawsze, aby dokończyć to, co próbował zrobić Potter. On i tak by zginął. A w
ten sposób – spojrzałem w jej twarz, która stała się woskową maską przerażenia,
niedowierzenia i rozpaczy. – Ocaliłem życie mojej matce. Choć oszukała
Voldemorta, że Potter był martwy, dzięki temu zdołałem wybłagać dla niej łaskę.
I właśnie dlatego nigdy, przenigdy nie będę żałować, że zabiłem Wybrańca.
HERMIONA
Zamarłam,
zmrożona powolnym obracaniem się mojego świata.
- Harry! – krzyknęła Ginny, szamocząc się w
uścisku pana Weasley’a. Chciała mu pomóc, chciała pomóc osobie, którą kochała,
ale było już za późno. Głowa naszego przyjaciela głucho uderzyła o posadzkę.
Stał nad nim białowłosy Malfoy, ten, któremu Harry ocalił życie, ten, który już
miał przejść na naszą stronę, ten, który zaledwie chwilę wcześniej ocalił przed
śmiercionośnym zaklęciem bliźniaczki Patil. A teraz stał nad martwym ciałem
Wybrańca, Czarny Pan wolno się obracał, żeby spojrzeć, kto ocalił go od strzału
w plecy, a twarz Dracona Malfoy’a wygięta wciąż była w uśmiechu człowieka
zadowolonego z siebie.
- Draco – szepnął Czarny Pan swoim
szepczącym głosem – mój chłopcze.
- Zdrajco -
szepnął Ron, wyszarpując różdżkę z rękawa. Położyłam mu rękę na
ramieniu. Czułam jego ból. Wiedziałam jak wielki jest. Ale ja go w sobie dusiłam,
przykrywałam innymi emocjami, byleby nie
dać się temu pochłonąć, byleby nie
poddać się gniewowi. Spojrzał się na mnie, rozpacz w jego oczach paliła i po
jakiejś zatrzymanej w czasie minucie, zaczął płakać. Przytulił się do mnie z
bezradnością małego dziecka i poddał na chwilę.
Ale wtedy Ginny wyrwała się z uścisku ojca.
- Ty skurwysynu! – wrzasnęła przenikliwie,
burza wściekłości i płomieni włosów na środku kamiennej posadzki. Mała, słodka
Ginny, odważnie mówiąca to co myśleli wszyscy. – On ci życie uratował Malfoy!
Twoje pieprzone, nic niewarte życie! Jak śmiałeś choć podnieść na niego
różdżkę?! Jak… - lecz nikt nie dowiedział się o co jeszcze chciała zapytać
waleczna Ginny Weasley.
Voldemort podniósł różdżkę.
Voldemort obrócił w proch kolejne istnienie.
A brat ofiary był tym, kto rozpoczął bitwę.
DRACO
Zaczęła
płakać, kiedy tylko skończyłem mówić.
Złapałem
ją centymetry nad ziemią, kiedy zaczęła tracić równowagę, przewracając się w
tym świecie, znów pozbawiona marzeń. Przytuliłem ją do siebie i nie
protestowała: wręcz wtuliła się we mnie mocniej, zatapiając paznokcie w moim
płaszczu i trzymając się kurczowo. Płakała cicho, cała we łzach i smarkach, z
szeroko otwartymi ustami, chwilami tracąc oddech.
Trwaliśmy
w tej pozycji długo. Dwadzieścia minut? Godzinę? Straciłem rachubę. Bałem się
wyjmować ją z tego stanu katatonii, więc tylko gładziłem ją po włosach zadziwiająco
czystych na osobę żyjącą w rynsztoku. Może jej coś szeptałem uspokajająco, ale nie
pamiętam. Byłem… zażenowany. Jeszcze nigdy
nie musiałem pocieszać płaczącej osoby.
Jednak
po pewnym czasie podniosła głowę. W jej oczach błysnął nowy początek. W środku
dziewczyny kryła się lwica, dotąd płacząca nad stratą stada, teraz mająca
zaryczeć, by zatrzymały się serca jej wrogów.
Powoli
wysunęła się z moich objęć, patrząc na moją koszulę tak, jakby nie wierzyła, że
przed chwilą się w nią czepiała. Popatrzyła się na czyste błękitne niebo i
obróciła się do mnie tyłem.
-
Znajdziemy go – powiedziała cicho, a zaraz głośniej - Znajdziemy go i zniszczymy. A później znajdziemy i zabijemy samego
Voldemorta . – Znów na mnie spojrzała, ale z jej spojrzenia nie byłem w stanie
odczytać nic. – Wybaczam ci, Draconie i dopilnuję, żeby zrobił to każdy, kto
czuje do ciebie urazę. Zrobiłeś to, co było w danej chwili słuszne, choć było
to bolesne dla nas wszystkich. Ale w zamian za to, oczekuję, że mi pomożesz, a
kiedy przyjdzie co do czego, pozwolisz być tą, która zabije Voldemorta.
Wstałem
i pokonałem te parę metrów, które nas dzieliło.
-
Masz moje słowo – powiedziałem.
Mam nadzieje, że się wam podoba i nie wypadłam jeszcze całkowicie z rytmu Dramione! Powiem wam że wciąga mnie to coraz bardziej z powrotem, ale najpierw mam przecież do napisania trylogię, której początek możecie przeczytać TUTAJ
Buziaki!
Serafino