wtorek, 11 sierpnia 2015

Miniaturki część druga

Kiedy już sama straciłam nadzieję, że kiedyś dokończę tę cholerną miniaturkę - wena wpadła na herbatę.
Druga z trzech części jest nieco krótsza niż pierwsza. Planowałam ją zrobić dłuższą, ale ten moment wydał mi się najodpowiedniejszy. Więc teraz tylko trzymajcie kciuki, żebym szybko skończyła część trzecią!
A jeżeli to wyjdzie zgrabnie... kto wie? Zaczynam myśleć że najlepiej wychodzą mi ff i rozważam napisanie kolejnego Dramione. Ktoś by to czytał?

Dajcie mi znak w komentarzach!


HERMIONA
Nigdy bym nie pomyślała, że wprowadzę Zdrajcę do kwatery głównej naszego podziemia.
Biłam się z myślami nawet przed samym wejściem do tuneli. Spojrzałam na mężczyznę, który szedł za mną, obijając się o ściany i szafki po drodze. Oślepiony jeszcze na parę minut.
Jak mieli go przyjąć? Jak mieli mu wybaczyć, gdy ja sama miałam wątpliwości?
Mieli wyskoczyć na niego z różdżkami, to pewne. I prawdopodobnie chcieć go zabić, przynajmniej większość. Wyciągnąć informacje. Torturować. Zaufać. Wykorzystać jako…. Zaraz. Zaufać nie.
- Daleko jeszcze? – zapytał z tyłu Dracon. Niecierpliwy arystokrata. Myśli sobie, że od tak się  teleportujemy do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa? Może i był sobie mimo wszystko szlachetny, ale i tak był z niego nieuk. I dupek.
W milczeniu szliśmy przez pusty dom. Z zewnątrz wygląda na zupełnie opuszczony. Okna wybite, zapadający się dach – kto by chciał tu mieszkać? Cóż, znalazło się kilku takich. Ofiary Próchnicznika nie dbały o to czy było im zimno, czy ciepło, a może ciemno, czy jasno, one nie żyły. Tylko egzystowały. I nikt o nie nie dbał, a my nie dbaliśmy o nich. Więc kto chciałby wchodzić do ich legowiska?
Krótko mówiąc, niewidoczni, choć ciągle tam byli. Idealni strażnicy dla tunelów Zakonu.
- Czy ja czuję odchody dwurożca? – Malfoy wkurzająco pociągnął nosem. – Ach, czyżbyście robili tu eliksir Drugiej Tożsamości? Tak chowacie się przed nami?
- Zamknij się, Malfoy – warknęłam, zła, że miał rację. Nadal budził moją nieufność, kiedy mówił nas, my, wy. Ciężko pewnie było się pozbyć starych nawyków. – Nie zraź do siebie jedynej osoby, która za chwilę będzie stała między tobą, a ponad setką wycelowanych w nas różdżek.
- Setką… - szepnął do siebie cicho, ale resztę drogi szedł w ciszy.
Przeszliśmy tak parę pięter w dół budynku, trzy poziomy pod ziemię. Śmierdziało tu moczem i pleśnią, nagromadzonymi przez wiele lat używania tego miejsca jako kryjówki. Miałam nadzieję, że kiedyś Zakon będzie mógł obrać lepszą siedzibę w nowym społeczeństwie, że będzie szanowaną instytucją.
Do tego trzeba było jednak paru morderstw.
Na przedostatniej klatce schodowej zatrzymałam się i wpadł na mnie Dracon. Syknęłam cicho, nagle boleśnie świadoma, że to już nie był chłopak. Przepraszająco uniósł ręce. Tak trudno było mi przezwyciężyć niechęć. Świadomość, że on tylko przyśpieszył to co nieuchronne, nie pomagała. Wciąż widziałam w nim mężczyznę z krwią mojego przyjaciela na rękach.
- Nie dotykaj mnie – powiedziałam.

DRACO
Ciężko było słyszeć złość i ukrywającą się pod powierzchnią nienawiść w głosie Hermiony Granger. Gryfonka patrzyła na niego hardo, wysoko unosząc głowę, żeby patrzeć mu w oczy. Pomyślał, że powinien się odsunąć. Ale w tym momencie, jak zwykle cholernie nieodpowiednim, odezwał się w nim ten dawny Draco, Ślizgon z krwi i kości. Pochylił się gwałtownie nad młodą kobietą, zawisł twarzą pare centymetrów nad nią.
- Zapominasz, że ja nie jestem twoim wrogiem, Granger. – Powiedział głośno, słowa odbiły się echem po brudnym pomieszczeniu.
W jej oczach zobaczył coś dziwnego, kiedy cofnęła się jak oparzona. Przerażenie? Zrugał sam siebie. Tak zaprzepaścić z trudem zdobyte początki jakiegoś zaufania. Ona przed chwilą chciała go zabić, na Salazara!
-I co z tego? – spytała ostro, jakby otrząsając się jednocześnie z jakiejś głupiej myśli. Merlinie, piękna była. Jej oczy błyszczały tak jasno…chciałoby się aż sprawdzić, jaka  w dotyku jest jej skóra, jak ciepłe są policzki. Skrzywiłem się lekko. Nie lubił tego jak łatwo jego ciało reagowało na piękne kobiety, nieważne czy żywił do nich jakieś uczucia, czy nie.
Zamknął się, aby nie pogrążać się dalej.
Hermiona tymczasem podeszła do wyblakłego dywanika na podłodze i przeciągnęła go metr czy dwa dalej, odsłaniając zwykłą klapę w podłodze.  Nie podniósł się kurz, co zwróciło moją uwagę; przejście musiało być używane często. Kobieta otworzyła klapę, a ja zajrzałem do środka, żeby zobaczyć nic więcej jak czarną dziurę w podłodze.
- Daj mi rękę –zakomenderowała Hermiona, wyciągając do niego dłoń.
- Myślałem, że mam cię nie dotykać –mruknął, ale wsunął złapał ją za nadgarstek. Miała takie ciepłe i małe dłonie. - Teraz tu wskoczymy, więc postaraj się zrobić to w tym samym momencie co ja i nie połamać nam karku. – Spojrzał na nią zdziwiony. W pomieszczeniu pod nimi nie było widać dna, ale cóż, ufał magii. Może nie do końca jeszcze kobiecie, którą trzymał za rękę, ale raczej nie miała zamiaru zabijać też siebie.
-Na twój znak, pani prefekt.
Nie uśmiechnęła się.
- Raz, dwa… trzy – oboje wykonaliśmy krok naprzód i zeskoczyliśmy.

HERMIONA
Umieszczenie zwykłej, mugolskiej klapy jako pretekstu do teleportowania się do pozbawionej zwykłego wejścia leżącej kilka metrów niżej piwnicy było moim najlepszym pomysłem w życiu, stwierdziłam z pewnym samozadowoleniem w myślach. Wstałam ze stosu poduszek, zostawionych tu dla teleportujących się z góry czarodziei. Zawsze działała. Jeszcze nikt nigdy się nie zorientował, że wcale nie spadali do pomieszczenia wyżej. Idealny kamuflaż.
- Ile spadaliśmy? Czuje się jak po kolejce górskiej. To normalne? – Dracon także dał się oszukać, sądząc po minie.
- Pare metrów tylko. Ale mamy tu znacznie silniejsze ogrzewanie – uśmiechnęłam się do niego zgryźliwie. Mężczyzna spojrzał się na ten mój grymas zdziwiony, a później odwzajemnił  uśmiech, choć jego to było zwykłe, pogodne wygięcie ust. Pewnie czuł się zdziwiony po tym, jak odsunęłam się od niego parę chwil wcześniej… gdyby tylko wiedział, dlaczego to zrobiłam, nie uśmiechałby się tak. Nie uśmiechałby się tak, że wywoływał u mnie myśli o tym, jak bardzo niesprawiedliwe to było, że niektórych obdarzono tak nieprawdopodobną urodą.
- Zapominasz, że ja nie jestem twoim wrogiem, Granger. – Jego oddech pachniał truskawkami. Skąd on zdobył truskawki? Naglę zapragnęłam sprawdzić, czy jego wargi też tak smakują, tak słodko i kusząco. Na gacie Merlina!
Cofnęłam się natychmiast. Czy ja naprawdę to pomyślałam? To było chore. Morderca moich przyjaciół… Morderca  moich przyjaciół  wywołuje u mnie taką reakcje? Poczuła lekki skręt w brzuchu, ale dobrze wiedziała, że nie było to obrzydzenie.
Musiałam szybko się go pozbyć i nawet nie myśleć, że mógłby  tak na mnie działać.
-Chodź za mną – wykrztusiłam, przywracając na twarz zacięcie. Nie mogłam mu pozwolić zobaczyć słabości.

DRACO
Hermiona podeszła do zielonych drzwi w kącie, które dopiero teraz zauważył i zapukała w nie pięciokrotnie. Wstałem z miękkich poduszek i przeskoczyłem te pare metrów. Na drzwiach  był namalowany obraz człowieka. Czarodzieja, ścisłej mówiąc, który odezwał się skrzekliwym głosem, łypając na niego spode łba.
-Hasło!
- Śmierć zdrajcom – powiedziała natychmiast Gryfonka, a ja poczułem pewien ucisk w gardle. Bez wątpienia w oczach ludzi czekających za tymi drzwiami byłem jednym z tych zdrajców.
Hermiona położyła dłoń na klamce, ale nie otwierała jeszcze drzwi, nie jeszcze. Obróciła się w moją stronę z jakby przepraszającym wyrazem w brązowych oczach.
- Nie uchylaj się. To jeszcze tylko pogorszy sprawę. – Cofnęła się o krok i zamaszystym ruchem otworzyła drzwi.
- Expelliarmus! – Wiele głosów ze środka pomieszczenia zabrzmiało naraz i poczułem jak różdżka ulatuje mi z ręki, a ja sam zostaję odrzucony parę metrów w tył. Następne zaklęcie oplotło mi kostki i nadgarstki.
Leżąc spętany na brudnej podłodze, naturalnie poczułem strach, złość i chęć odpowiedzenia na atak, lecz byłoby to całkowicie irracjonalne. To było dziwne; znaleźć wreszcie, po trzech latach ludzi z którymi chciał się sprzymierzyć i czuć ochotę potraktowania ich jednymi z bardziej paskudnych zaklęć jakich znałem. „Jestem po waszej stronie!” chciałem wykrzyczeć.
- Panno Granger, czy panna do reszty straciła zmysły? – zagrzmiał głos wysokiego, ciemnoskórego czarodzieja z kolczykiem w uchu. Po krótkiej chwili rozpoznałem go jako Kingsley’a Shacklebolta, byłego aurora. Po sposobie w jaki stał na czele grupy łątwo było wywnioskować, że jest ich liderem. – Wprowadzać tu Zdrajcę? Liczę na to że natychmiast się panna wytłumaczy, inaczej będę zmuszony wyciągnąć konsekwencje.
Hermiona przez chwilę patrzyła się na niego w milczeniu. Później westchnęła i zaczęła mówić.

HERMIONA
- Zdaję sobie sprawę – zaczęłam, zaskoczona nagle na jak zmęczoną brzmię – że to co powiem nie będzie nie tylko nieprzyjemne, ale i trudno będzie w to uwierzyć. Nie mam na to żadnych dowodów – nagle zdałam sobie sprawę, jak łatwo było przecież zmyślić całą te historię, ale było za późno, aby się wycofać – ale uwierzyłam mu. Dracon Malfoy przyszedł dziś rano do mojej kryjówki  ze zleceniem zabicia mnie, ale po przekonaniu się z kim ma do czynienia, porzucił ten zamiar. Co więcej, kiedy uciekłam, teleportując się na odludzie, odnalazł mnie, prowadzony przez ten oto wygaszacz. – W tym momencie wyciągnęłam wygaszacz, który Draco oddał mi uprzednio. Większość osób wydawała się nieporuszona, ale na twarzach osób ze ścisłego kręgu bliskich Dumbledora odmalowało się zdziwienie i niedowierzanie.
- I co z tego? – zapytał Seamus Finnigan, którego dopiero teraz zauważyłam. Wydawał się wyższy od kiedy widziałam go po raz ostatni, a na twarzy miał koleje poparzenie, tym razem nad brwią.
- To, że kiedy ostatnio wygaszacz pokazał komuś drogę w ten sposób, Ronald Weasley uratował Harry’ego od niechybnej śmierci – przez grupkę przetoczył się cichy szept, kiedy rozważali, co to mogło dla nas oznaczać. – Ja wierzę Draconowi i wy też powinniście.  A jeśli go rozwiążecie, będzie mógł nie tylko opowiedzieć nam całą swoją historię, ale i też dać informacje jak dostać się do Voldemorta -  w tym momencie spojrzałam na wciąż leżącego na podłodze Dracona, który kiwnął głową, zgadzając się na te warunki których wcześniej nie omawialiśmy;  tańczyłam na cienkiej linii, oczekując od niego odwrócenia się od ludzi z którymi zadawał się od wielu lat, ale nie przeliczyłam się. Był gotowy nam pomóc.
- A później zabić jego i Śmierciożerców – stwierdził ponuro.

DRACO
Obrady trwały do północy.
Było dużo walenia pięścią w stół, trochę wyzwisk i krzyków, ale wciąż byli lepiej zorganizowaną grupą niż myślałem. Nie ufali mi, ale przynajmniej uwierzyli. Mieliśmy siedem dni do ataku, siedem dni na poinformowanie reszty Zakonu, dopracowanie szczegółów planu i przygotowanie się do bitwy.
Mieliśmy nawet pomysł co może być horkruksem.
Jeden ze szpiegów zakonu, rudowłosy Percy Weasley, zabity przez Carrowa dwa miesiące temu, przed śmiercią zdołał wkraść się do gabinetu Voldemorta w Hogwarcie i wysłać Kingsley’owi patronusa z wiadomością. W gabinecie miało być niewiele osobistych rzeczy, ale na szafce miała stać oprawiona w szklaną ramkę stara odznaka prefekta.
Żadne z nas nie podejrzewało  Voldemorta o zwyczajny sentymentalizm.
- Które pokoje są wolne, Kingsley? – zapytała Hermiona, wyrywając mnie z zamyślenia. Wszyscy poza Shackleboltem opuścili pomieszczenie. Nie pomyślałem wcześniej, że musiały być też kwatery mieszkalne, ale ostatecznie, była to Kwatera Główna i pewnie tutaj ukrywali się przez większość czasu.
Kingsley podniósł głowę znad listu, który pisał.
- Obawiam się, że został tylko jeden pokój, panno Granger. Będziesz musiała o dzielić z panem Malfoy’em – spojrzał na mnie, a w jego oczach nie ujrzałem nienawiści, jakiej się spodziewałem. Zdawał się rozumieć, czemu zrobiłem to wszystko. – Normalnie pozwoliłbym mu udać się do domu, ale nie opuści tego miejsca do dnia ataku. Musimy pozwolić Śmierciożercom myśleć, że go zabiłaś. A to czyni cię wystawioną na jeszcze większe niebezpieczeństwo niż zwykle, no i twoja kryjówka jest spalona. Będziecie musieli się podzielić.
Hermiona wyglądała jak spetryfikowana.
- Nie mogę z nim mieszkać przez tydzień – wysyczała ze złością.
- Ktoś musi. Rozstawimy wam parawan na środku pokoju. – powiedział rzeczowo Kingsley. – Musisz zrozumieć, nie jestem z tego zadowolony w równym stopniu co panna, panno Granger, ale nie jesteście już uczniakami. Przeżyjecie tydzień.
Hermiona fuknęła jak oburzona kotka, ale chyba zrozumiała logikę postępowania Kingsley’a/ Jednak wciąż obrażona, obróciła się na pięcie i wyszła, po drodze rzucając mi nienawistne spojrzenie.
- Draco? – głos Kingsley’a dobiegł mnie, kiedy już też miałem wyjść i znaleźć ten cholerny pokój. Obróciłem się jednak i zobaczyłem, że Kingsley odłożył pióro i znów patrzył się na mnie uważnie.
- Hermiona to dobra dziewczyna. I jest jedną z dwóch osób w tym budynku, które nie okazują ci wrogości, choć ona ma najwięcej do niej powodów. Słyszałem o tobie dużo dobrych rzeczy, jednak słyszałem też wiele złych. Nie zawiedź mnie i nie zawiedź Hermiony. Nie daj jej powodów do nienawiści.
W milczeniu skinąłem głową i wyszedłem, pełen jakiegoś uczucia, którego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyłem.

HERMIONA
Pierwsze trzy dni mieszkania z Draconem przebiegły spokojnie.
Był dobrym współlokatorem. Nie podglądał, nie przestawiał moich rzeczy, nie narzucał rozmowy, kiedy tego nie chciałam.
Ale okazał się zupełnie inny od Dracona, którego znałam. Inteligentny i sprytny, ale równocześnie posiadający taką wiedzę, że musiał się uczyć prawie tak ciężko jak ja. Nie starający się wkurzyć wszystkich wokół siebie, ale o wiele cichszy niż wcześniej. Nie wiedziałam, czy stał się taki po wojnie, czy wyczuwał wokół siebie skrytą pod maską uprzejmości wrogość członków zakonu. Zadziwiająco dobrze znał się na sztuce i książkach, nawet tych co popularniejszych w świecie mugoli. Choć nie ukrywał, że ciągle uważa czarodziei za rasę lepszą, nie gardził już tak szlamami i mugolami, wierzył w pokojową koegzystencję. Poprzedniego wieczoru długo rozmawialiśmy długo, kiedy leżeliśmy w łóżkach po dwóch stronach pokoju przedzielonego parawanem i przez jeden moment miałam ochotę, aby ta bariera znikła i mogłabym spojrzeć na Dracona. Popodziwiać chwilę, jaki jest piękny i sprawdzić, jak zmienia się wyraz jego twarzy kiedy mówi o rzeczach dla siebie ważnych. Miałam dziwne wrażenie, że się z nim zaprzyjaźniam.

Ale czwartego dnia wszystko spieprzyłam. 

środa, 18 lutego 2015

Miniaturka - Ostatni Horkruks cz. 1

DRACO
Bóg mi świadkiem, że nigdy tego nie chciałem.
Nie chciałem tego robić. Kłamać. Zabijać. Ale któżby mi uwierzył, że to wszystko było z miłości?
Nikt.
Nie spodziewam się litości ani zrozumienia, bo świat, och, kochany wielki świat jest brudny i niesprawiedliwy. Jest ostry i jest zły. Nie pozwala przeżyć najsłabszym, a co więcej gloryfikuje najsilniejszych, innych zasypując pyłem marzeń, kpiąc z nich i śmiejących się w twarz.  Niektórych to prostuje i utwardza jak ukuty w ogniu miecz. Inny kruszy i rzuca w gorejący żar.
Współczuję im. Nie byli wcale słabsi ode mnie czy innych, oni po prostu postrzegali świat inaczej. Wzięli go za swojego przyjaciela, a on się od nich odwrócił.  Pewnie nawet w chwili śmierci chcieli wierzyć.  Kto wie? Oni nam tego nie powiedzą. Są martwi lub okaleczeni zbyt mocno.
Nie chciałem też ich losu. Więc nie dałem się skruszyć, choć cena za tę ognioodporność była wielka. Czasami myślę, że zbyt wielka, lecz nie mam wiele czasu na rozmyślanie o tym. W końcu muszę planować. Działać. Ratować i pogrążać.
Boże, przebacz mi że mimo wszystko nie chciałbym cofnąć czasu.

HERMIONA
Są chwile w których wracam pamięcią do tych zdarzeń. Kiedy przypominam sobie nasz ból, naszą klęskę, naszą śmierć. Trudno mi wtedy nie płakać: unoszę głowę i próbuję zatrzymać łzy pod powiekami. Nie zawsze się to udaje. Zazwyczaj kończy się cichym, cichym, szlochem, kiedy leżę zwinięta w brudnym kącie pokoju i bezmyślnie kręcę kółka różdżką.
Polują na mnie, polują na cały mój wymierający gatunek.
Harry nie żyje. Ron nie żyje. Ginny, Luna, państwo Weasley, George, Profesor McGonagall, och, wszyscy, wszyscy nie żyją. Ja przetrwałam. Brudna szlama bez przyjaciół, chowająca się przed śmierciożercami.
Wyglądam przez okno.
Szary, szary świat, szarzy ludzie.  Śmierć i zniszczenie.
Voldemort wygrał, i nie ma już nic, nie ma już dla nas nic, tylko chłod, głód i smród.
A przynajmniej tak myślałam, dopóki nie zobaczyłam idącego pustą ulicą Dracona Malfoya.

DRACO
Nie martwiłem się o nic, idąc jedną z mniej uczęszczanych uliczek Pokątnej. Byłem śmierciożercą, miałem immunitet. I to nie byle jakim śmierciożercą. Najbliższym Voldemortowi, tym, który ocalił bitwę, który zabił Wybrańca, który uratował Czarnego Pana.
Tego akurat nie żałowałem.
Tak czy siak, szedłem teraz uliczką, w czarnej pelerynie łopoczącej na listopadowym wietrze z zamiarem zabicia kogoś. Nie wiedziałem kogo. Po prostu takie było zlecenie: zabij, przywlecz dowód, zjedz kolację i lulu papa. Powiedziano mi tylko adres. No i Severus zaśmiał się jakoś smutno dając mi karteczkę z numerem.
„Będziesz wiedział, kogo tam wyeliminować, Draconie. Przykro mi”
Nadal nie rozumiałem o co mu chodzi.
Ale byłem już u celu. Budynek piętnasty, mieszkanie trzynaste, zjedzone przez szczury i opuszczone. Tak, to brudne miejsce zgadzało się z opisem. Ostrożnie postawiłem nogę na pierwszym stopniu schodów. Nie zawalił się? Cud. To miejsce wyglądało na chore, przeżarte zębem czasu, spróchniałe i zapomniane. Jak reszta tego przeterminowanego świata.
- Lumos Maxima – wyszeptałem w mrok, ostrożnie pokonując schody.  Klatkę schodową rozjaśniło mocne światło, ukazując puste butelki i kałuże dziwnych cieczy. Gdzieś zadreptały małe łapki.
Mieszkanie pierwsze, trzecie, piąte, dziewiąte, trzynaste… mój cel. Przeklęta przez Mugoli trzynastka, dla niego zawsze szczęśliwa, co miała przynieść tym razem?
Pchnął uchylone drzwi.
HERMIONA
- Sectumsempra! – krzyknęłam, a postać w drzwiach błyskawicznie padła na ziemię. Zaklęcie rozbiło drzwi za czarodziejem, ukazując wyblakłą osobę brudnego i bezzębnego bezdomnego, który już nie dbał o to co się dzieje. Patrzył na świat wolno, obojętnie, bez emocji. Próchnicznik wyprał mu mózg, podobnie jak wielu innym uciekającym w świat garstki narkotyku, znajdującym w tym jedyną obronę przed chłodem i głodem.  Tam wciąż żyli ze swymi rodzinami, tam ich różdżki były niepołamane.
Przez ostatnie trzy lata z całych sił walczyłam, żeby nie poddać się tej trutce.
-  Granger – zdziwiony głos blondyna wyrwał mnie z nagłego odpływu w świat myśli. Przeklęłam się w myślach; takie zamyślenia zdarzały mi się stanowczo zbyt często i jedno z nich pozbawi mnie życia. Ponownie zwróciłam wzrok na powoli, z niedowierzaniem w oczach wstającego z podłogi mężczyznę. Czerwień gniewu znów zasnuła mi oczy, kiedy spojrzałam w przystojną twarz starego wroga, a widząc jak dobrze odżywiony był, jak zdrowy i zadbany, zmieniła się w czystą furię.
- Avada kedavra! -  I choć używałam tego zaklęcia nie pierwszy raz, tym razem po raz pierwszy wystrzeliłam je w ataku, nie w obronie.  Dracon znów zanurkował, unikając promienia, jednak tym razem odpowiedział – z jego różdżki wystrzelił jednak promień czerwony.
O Merlinie, jeżeli próbował mnie oszołomić, żeby porozmawiać, to sama użyje na sobie odpowiedniego zaklęcia.
Zanurkowałam na ziemie i schylona przebiegłam do pomieszczenia obok. To było małe, zagracone pomieszczenie, gdzie wszędzie walały się różne meble w różnym stopniu zmurszenia.  Machnęłam różdżką, a stara szafa zagrodziła drogę Śmierciożercy. To go powstrzyma choć na chwile, nie miałam czasu ani głowy na skomplikowane zaklęcia ochronne. Chwyciłam ze starego fotela torebkę, zawsze spakowaną na wypadek napaści i wyskoczyłam przez okno, obracając się w locie.

DRACO
Kiedy wszedłem do pokoju, już jej nie było. Na łóżku leżały rozwalone koce, przez krzesło była przewieszona koszulka, ale Gryfonki tam nie było. Teleportowała się.
Usiadłem na fotelu i oparłem głowę na rękach. Salazarze, ona naprawdę tu była… Ktoś przetrwał. On i Severus nie byli ostatni; ktoś jeszcze opierał się temu smakującego rdzą światu. Ona też jeszcze żyła, jeszcze tliła się nadzieja, jeszcze nie zadeptano ostatniego ślicznego kwiatka.
Wiedziałem że niektórzy przeżyli, och, było ich kilku. Jednak w miarę jak dostarczałem im jedzenie, widziałem jak gaśnie w nich nadzieja. A tak trudno było ich przekonać, że jesem po ich stronie, tak trudno było wzbudzić zaufanie po tym jak zabiłem ich przywódcę, jak dokonałem jedynego mordu, którego nie żałowałem.
Ale ona wciąż żyła, piękna, choć wychudzona, z ogniem w oczach, choć wyziębiona, stojąca prosto, choć złamana przez życie. I musiałem ją odnaleźć. Tylko ona mogła mi pomóc.
W chwili gdy to pomyślałem, coś twardego ukłuło mnie w plecy.
Sięgnąłem ręką w tył i zza wyświechtanej poduszki wyjąłem dziwną zapalniczkę. To znaczy, to chyba nie była zapalniczka; to urządzenie było dłuższe i odrobinę inaczej zbudowane.
Pstryknąłem i natychmiast zerwałem się na równe nogi.
Z urządzenia wyleciało światło. Mała kulka światła, która powoli zatoczyła krąg dookoła pokoju i zamarła. Zadrżałem, przejęty nagłym chłodem który zapanował w pokoju.  To niewątpliwie była magia, ale magia inna od jakiejkolwiek, którą w życiu widziałem . Przerażała mnie.
W chwili gdy to pomyślałem, kulka ruszyła się. Podpłynęła w moją stronę, zatrzymała się na moment przed moją klatką piersiową i… weszła we mnie.
A z ciepłem, jakie przyszło, pojawiła się wiedza.

HERMIONA
Nikt nie mógłby pomyśleć, że można mnie tu szukać.
 Nie oznaczało to, że byłam w Hogwarcie; zasada „Najciemniej jest zawsze pod latarnią” była głupia, bo przychodziła do głowy każdemu. Znacznie bezpieczniej było wybrać przypadkowe miejsce, miejsce nikomu nieznane, lub wydające się miejscem tak niebezpiecznym, że nikt nie ośmieliłby się tam wejść. Tym razem wybrałam tę drugą opcję.
Siedząc na wysokim, stworzonym przez naturę palu, o krzywej i nierównej powierzchni dwunastu metrów kwadratowych obserwowałam olbrzymów uwijających się pode mną. Na ich grzbietach widniały krwawe pręgi, stare i nowe, pamiątki po Wojnie. Skryły się tutaj i zdziczały tak, jak nigdy. Ich umysł stały się bardziej ograniczone niż umysły małych myszek, lekkomyślnie chodzących im po plecach. Ja też byłam teraz taką małą myszką.  Gdyby którykolwiek mnie zobaczył, wspiąłby się szybciej niż ktokolwiek mógłby pomyśleć i zgniótłby mnie jak bezbronnego gryzonia.
Ale teraz nie dbałam.  Teraz przed oczami wisiała mi twarz Dracona Malfoy’a, twarz młodego mężczyzny, twarz Zdrajcy. Zdrajca-  jego pseudonim w podziemiu. Ta sprawa zaczynała i kończyła każde nasze posiedzenie. Kim on był? Zabójcą naszego Lidera. Komu pomagał? Podobno wszystkim, na których nie dostał zlecenia. Czy w to wierzyłam? Do tej chwili byłam pewna, że nie.
Nie chciał mnie zabić. Musiał zostać wysłany, aby mnie zabić; zastał mnie przerażoną, rozbitą, ledwo będącą w  stanie czarować i wciąż nie próbował mnie zabić. Kim był Draco Malfoy?
Zabójcą.
Nie mogłam wierzyć pogłoskom. On zabił mojego przyjaciela, a później przyjaciół wielu innych. Jak mógł być dobry? Nie mógł. A jednak mnie oszczędził. I po co?
Czyjaś ręka zacisnęła się na moim ramieniu.

DRACO
Kiedy się poderwała, cofnąłem się. Nie chciałem, żeby była tak blisko krawędzi, nie po to tyle ryzykowałem.
- Jak mnie znalazłeś? – wydusiła z siebie gniewnie. Jej oczy ciskały błyskawice.
- Zapomniałaś czegoś – kiedy podniosłem dziwną zapalniczkę do góry, wyraz jej twarzy się zmienił. Nadal pozostawała na nim nieufność, ale pojawiło się też zrozumienie i akceptacja, może nawet cień radości.
- Zgubiłam – poprawiła mnie. -  Nie widziałam tego od wielu miesięcy.
Spojrzałem na zapalniczkę ze zdziwieniem. Hm. Nie wierzyłem w przeznaczenie, ale to dość mówiło samo za siebie.
- Co to jest?
- Wygaszacz. – Dziewczyna usiadła na ziemi i skrzyżowała nogi, spięta, nieufna niczym kotka wąchająca obcego. – Jego główne zadanie to przechowywanie światła, ale Dumbledore dodał mu chyba pareę innych funkcji.  Jak zawracanie na właściwą drogę.
- Ale mimo tego, że zostałem zawrócony, nie ufasz mi.
- Dlaczego miałabym? Zabiłeś mi przyjaciela i przyjaciół moich przyjaciół. Krążą o tobie plotki, które wzbudzają mój niepokój, ale jak mogłabym im wierzyć?
Przez chwile nic nie mówiłem. Wręcz aż usiadłem z wrażenia. Plotki? Cholera. Co jeśli dotarły też do uszu Śmierciożerców?
-  Czasami plotki krzywdzą tych, których dotyczą.
- Zaprzeczysz im zatem?
- Nie mogę.
I znów przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu,  dwa małe punkciki ponad głowami olbrzymów.
- Mam wielką ochotę cię zabić, wiesz? – powiedziała do mnie Hermiona.  Spojrzałem w jej oczy: Były pełne bólu, niezdecydowania i smutku. Były oczami starszej kobiety, nie dwudziestolatki. Spojrzałem na jej twarz. Była wychudzona, z cieniami pod oczami i wystającymi kośćmi. Usta zaciśnięte w grymas. Spojrzałem na jej ciało. Zagłodzone, lecz bardziej umięśnione niż kiedykolwiek.  Z Gryfonki wyrosła prawdziwa lwica.
- Wciąż miałabyś, jeśli powiedziałbym ci, że zrobiłem to, co trzeba było zrobić? – spytałem cicho.
Roześmiała się.
-Co trzeba było zrobić?  Czyś ty zmysły postradał? – wstała, a w jej oczach zobaczyłem furię; wyglądała teraz jak starożytna harpia mająca wyrwać mi serce i rozedrzeć ciało na kawałki. – Zabiłeś nas wszystkich, Draco! Gdybyś wtedy nie zabił Harry’ego, wygralibyśmy! Nikt więcej już by nie zginął!
- Mylisz się. – powiedziałem spokojnie. Bałem się jej wtedy, ale wiedziałem, że jestem bezpieczny. Na jej twarzy wciąż tliła się niepewna nadzieja, która pojawiła się, kiedy i ja się pojawiłem, prowadzony przez światło Wygaszacza.
- Jak mogę się mylić? Zrobiliśmy wszystko co było trzeba. Zniszczyliśmy horkrusy, na Merlina, Harry dał się zabić raz, a ty wszystko zniszczyłeś! Cały ten świat – zatoczyła ręką koło – gnije przez ciebie!
- Nieprawda. Był jeszcze jeden horkruks.
- Zwariowałeś. Jesteś psychopatą.  I skąd ty w ogóle wiesz czym są horkruksy?
- Nie tylko ty umiesz szukać informacji w książkach, Granger. – Wstałem. Byłem od niej wyższy i silniejszy, cofnęła się więc o każdy krok, jaki ja uczyniłem. – Snape dowiedział się o tym, kiedy Voldemort próbował go zabić. Nie udało mu się, bo Severus zawsze ma przy sobie jakieś antidotum. Wylizał się. Ale, Granger…  Kiedy Snape wyczołgał się z tamtego miejsca, po tym jak oddał Potterowi wspomnienia, zobaczył jak Czarny Pan chodzi po wodzie, wąż  ślizgał się za nim. Pozostawał w ukryciu, ale wie co widział, Granger, Voldemort tworzył horkruksa. Nie wiemy jak. Nie wiemy czemu. Ale od trzech lat próbujemy, próbujemy znaleźć to coś i  zniszczyć raz na zawsze, aby dokończyć to, co próbował zrobić Potter. On i tak by zginął. A w ten sposób – spojrzałem w jej twarz, która stała się woskową maską przerażenia, niedowierzenia i rozpaczy. – Ocaliłem życie mojej matce. Choć oszukała Voldemorta, że Potter był martwy, dzięki temu zdołałem wybłagać dla niej łaskę. I właśnie dlatego nigdy, przenigdy nie będę żałować, że zabiłem Wybrańca.

HERMIONA
Zamarłam, zmrożona powolnym obracaniem się mojego świata.
- Harry! – krzyknęła Ginny, szamocząc się w uścisku pana Weasley’a. Chciała mu pomóc, chciała pomóc osobie, którą kochała, ale było już za późno. Głowa naszego przyjaciela głucho uderzyła o posadzkę. Stał nad nim białowłosy Malfoy, ten, któremu Harry ocalił życie, ten, który już miał przejść na naszą stronę, ten, który zaledwie chwilę wcześniej ocalił przed śmiercionośnym zaklęciem bliźniaczki Patil. A teraz stał nad martwym ciałem Wybrańca, Czarny Pan wolno się obracał, żeby spojrzeć, kto ocalił go od strzału w plecy, a twarz Dracona Malfoy’a  wygięta wciąż była w uśmiechu człowieka zadowolonego z siebie.
- Draco – szepnął Czarny Pan swoim szepczącym głosem – mój chłopcze.
- Zdrajco -  szepnął Ron, wyszarpując różdżkę z rękawa. Położyłam mu rękę na ramieniu. Czułam jego ból. Wiedziałam jak wielki jest. Ale ja go w sobie dusiłam, przykrywałam  innymi emocjami, byleby nie dać się temu pochłonąć,  byleby nie poddać się gniewowi. Spojrzał się na mnie, rozpacz w jego oczach paliła i po jakiejś zatrzymanej w czasie minucie, zaczął płakać. Przytulił się do mnie z bezradnością małego dziecka i poddał na chwilę.
Ale wtedy Ginny wyrwała się z uścisku ojca.
- Ty skurwysynu! – wrzasnęła przenikliwie, burza wściekłości i płomieni włosów na środku kamiennej posadzki. Mała, słodka Ginny, odważnie mówiąca to co myśleli wszyscy. – On ci życie uratował Malfoy! Twoje pieprzone, nic niewarte życie! Jak śmiałeś choć podnieść na niego różdżkę?! Jak… - lecz nikt nie dowiedział się o co jeszcze chciała zapytać waleczna Ginny Weasley.
Voldemort podniósł różdżkę.
Voldemort obrócił w proch kolejne istnienie.
A brat ofiary był tym, kto rozpoczął bitwę.

DRACO
Zaczęła płakać, kiedy tylko skończyłem mówić.
Złapałem ją centymetry nad ziemią, kiedy zaczęła tracić równowagę, przewracając się w tym świecie, znów pozbawiona marzeń. Przytuliłem ją do siebie i nie protestowała: wręcz wtuliła się we mnie mocniej, zatapiając paznokcie w moim płaszczu i trzymając się kurczowo. Płakała cicho, cała we łzach i smarkach, z szeroko otwartymi ustami, chwilami tracąc oddech.
Trwaliśmy w tej pozycji długo. Dwadzieścia minut? Godzinę? Straciłem rachubę. Bałem się wyjmować ją z tego stanu katatonii, więc tylko gładziłem ją po włosach zadziwiająco czystych na osobę żyjącą w rynsztoku. Może jej coś szeptałem uspokajająco, ale nie pamiętam.  Byłem… zażenowany. Jeszcze nigdy nie musiałem pocieszać płaczącej osoby.
Jednak po pewnym czasie podniosła głowę. W jej oczach błysnął nowy początek. W środku dziewczyny kryła się lwica, dotąd płacząca nad stratą stada, teraz mająca zaryczeć, by zatrzymały się serca jej wrogów.
Powoli wysunęła się z moich objęć, patrząc na moją koszulę tak, jakby nie wierzyła, że przed chwilą się w nią czepiała. Popatrzyła się na czyste błękitne niebo i obróciła się do mnie tyłem.
- Znajdziemy go – powiedziała cicho, a zaraz głośniej  - Znajdziemy go i zniszczymy.  A później znajdziemy i zabijemy samego Voldemorta . – Znów na mnie spojrzała, ale z jej spojrzenia nie byłem w stanie odczytać nic. – Wybaczam ci, Draconie i dopilnuję, żeby zrobił to każdy, kto czuje do ciebie urazę. Zrobiłeś to, co było w danej chwili słuszne, choć było to bolesne dla nas wszystkich. Ale w zamian za to, oczekuję, że mi pomożesz, a kiedy przyjdzie co do czego, pozwolisz być tą, która zabije Voldemorta.
Wstałem i pokonałem te parę metrów, które nas dzieliło.

- Masz moje słowo – powiedziałem.

Mam nadzieje, że się wam podoba i nie wypadłam jeszcze całkowicie z rytmu Dramione! Powiem wam że wciąga mnie to coraz bardziej z powrotem, ale najpierw mam przecież do napisania trylogię, której początek możecie przeczytać TUTAJ
Buziaki!
Serafino

środa, 14 stycznia 2015

Art!

Kochani, mam pare informacji - może któraś was zainteresuje? :)
1. Miniaturka na pare stron może pojawić się wkrótce :) Z perspektywy Snape'a, albo Dracona - co mam napisać, Dramione, czy Snily?
2. Założyłam stronę z rysunkami - https://www.facebook.com/pages/Three-Dots-Art/1575534756014251?skip_nax_wizard=true - ZAPRASZAM!

3, Męczę was - ale wciąż zapraszam na mojego bloga-książkę o Nefilim! http://seria-skrzydel-skrzydla-z-obsydianu.blogspot.com/
Krótko, bo krótko, ale i tak was kocham. Buziaki!

niedziela, 16 listopada 2014

Skrzydła z obsydianu

Wyjątek z drugiego rozdziału:
"Poruszam głową do góry. Nic. Ciemność widzę. Sklepienie musi być tak daleko, że światło tam nawet nie dociera.
Co, u diaska, się ze mną działo?
Halucynacje. To muszą być halucynacje, powiedziałam sobie twardo w myślach, siadając z powrotem na podłodze – tym razem ostrożniej, bo do całodniowego bólu głowy dołączył teraz ból w biodrze. Zwariowałaś, Gabrielo Cecedit, albo po prostu śnisz i módl się żeby to było to drugie.

Nie żebym była szczególnie religijna. Przestałam w Niego wierzyć w dniu śmierci mojej matki. " 
Zainteresowany historią Gabrieli? Zapraszam na mojego nowego bloga!
Pomóżcie mi go jakoś rozkręcić! :D

sobota, 4 października 2014

Nowy blog!

Kochani, zapraszam wszystkich do czytania mojej nowej książki!
Dopiero prolog, ale obiecuję się wstawić rozdział pierwszy jak najszybciej - wpadajcie tutaj
Pozdrawiam wszystkich fanów Nefilim
Serafino

czwartek, 2 października 2014

Kto chciał pdf-a? :)

Niestety, tutaj nie jestem w stanie dodać, ale możecie ściągnąć go na Chomikuj - tutaj. Trochę głupio wpisałam nazwę, ale kto jest zainteresowany, ten znajdzie ;) A może wicie jak zmienić nazwę pliku już dodanego?
Jeżeli ktoś nie ma konta to piszcze do mnie na maila (serafino.ink.heart.25@gmail.com), a wyślę wam (prawie) natychmiast!
Całuski i widzimy się niedługo, bo potrzebuję kogoś, kto przetestuje prolog mojej książki!
Serafino/Divine Handmade

niedziela, 28 września 2014

PDF

Życzyłby sobie ktoś całego bloga w formie pdf? Zwłaszcza gdyby ktoś tu trafił dopiero teraz :) Bo tak sobie myślałam, że chyba nikomu nie chce się wertować wszystkich rozdziałów... Odezwijcie się jeśli chcecie, a wstawię tu i na Chomikuj <3
Całuję
Serafino/Divine Handmade

sobota, 13 września 2014

Ogłoszenie i reklama

Ykhm, ykhm. Tak więc. 
Na następny blog, od razu mówię, nie ma na co liczyć tak przed... kwietniem? Wiecie, trzecia klasa. No, ale jak już będzie, to mam nadzieję, że dzięki zapasowi rozdziałów będę dodawać je częściej i regularniej. Nie będzie to jednak Dramione, ani żaden inny fandmade, lecz pełnoprawna książka. Plusem będzie to, że sama steworzę postacie i łatwiej będzie mi się wczuć, a co za tym idzie, poprawi się jakość opowiadania. I tu prośba: jak znacie jakieś fajne, polskie i zagraniczne (ale nie takie typowo amerykańskie, tylko z Białorusi, Australi... takie z całego świata) imiona, napiszcie mi je w komentarzu, będę wdzięczna:)
No i druga sprawa. Na opka na razie nie ma co liczyć, ale na biżuterię owszem, Założyłyśmy z koleżanką biznesik - fandomowa biżuteria! I zapraszamy was wszystkich, może akurat coś wam wpadnie w oko?:) Możecie też zamawiać wedle swoich propozycji :D Tutaj macie adres bloga Divine Handmade, a także możecie znaleźć nas na facebooku (link na blogu). 
See you soon!
Serafino

poniedziałek, 1 września 2014

Epilog - Esencja życia

Dziś słów kilka na końcu :)

9 lat i pół roku później…
Hermiona przysiadła na kamiennym murku z westchnieniem.
- Dzisiaj są strasznie głośno, nie? – spytała się jej Ginny zmęczonym głosem i poprawiła na czole okulary, które niedawno zaczęła nosić. Spojrzała na plac zabaw z krzywym uśmieszkiem. -  Ale jeszcze nie zaczęli się bić.
Hermiona podążyła za jej spojrzeniem i także się uśmiechnęła. Jej dzieci bawiły się tak zgodnie z innymi dzieciakami. Spodziewała się raczej, że po tym jak dowiedziały się, że są czarodziejami, będą się odnosić do reszty z wyższością, ale one dość szybko załapały,  że nie czyni ich to lepszymi.
Zupełnie nie jak Malfoy’owie, prawda?
Hermiona uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Hekate zaczynała łapać ironię.
Ale Draco też się zmienił. Choć wciąż z pewnym chłodem, odnosił się do mugolów znacznie milej i dziewczyna poczuła jak robi jej się ciepło na sercu na samą myśl o tym.  Ach, byli razem tacy szczęśliwi! 
Wciąż pamiętała noc w której jej się oświadczył. Wciąż pamiętała ich pierwszą wspólną noc.
- Ale muszę zacząć już myśleć o prezencie na urodziny dla Lisy.  Dziewięć lat! Ja w wieku dziewięciu lat mogłam myśleć tylko o Hogwarcie i o Harrym. A właśnie, jak u niego i Cho? Słyszałam, że spodziewa się dziecka, ale to nie było potwierdzone i nie wiem czy kupować coś dla malucha. Ale jak kupię, to będą do śpioszki. Z doświadczenia wiem, że ich nigdy nie za wiele. – I z czułością spojrzała na swojego śpiącego obok niej drugiego syna, Argusa Sykstusa. Mały Jamie też bawił się niedaleko z synem Hermiony, Hugonem. Hermiona poszukała wzrokiem pozostałej dwójki jej dzieci i zmarszczyła brwi.
- Widzisz gdzieś bliźniaki? – spytała się Ginny.
- Rozę i Seweryna?  Znowu siedzą na tym Dąbie i śmieją się ze wszystkich, o tam – wskazała palcem. Hermiona podążyła tam wzrokiem i odetchnęła z ulgą.  Te blondwłose nicponie z każdym dniem wdrapywały się coraz wyżej, ale przynajmniej ich widziała.
- A Cho rzeczywiście jest w ciąży. Tym razem nie wezmą mnie na chrzestną, niestety  – uśmiechnęła się do swoich myśli. Pięcioletni syn Harry’ego i Cho, Tobias, jej chrześniak był jednym z najsłodszych dzieciaków jakie widziała, z tymi swoimi odrobinę skośnymi, ciemnozielonymi oczami. Lecz oczywiście jej dzieci były piękniejsze.
W końcu dzieci twojego męża, nie?
Przez chwilę wszystkie trzy siedziały w ciszy.
- Wiesz, cieszę się, że Pansy się pozbierała – odezwała się nagle Hermiona. Ślub tej ich przyjaciółki miał odbyć się za parę dni. Dziewczyna, a w zasadzie już kobieta dopiero trzy lata temu poznała mężczyznę z którym chciała spędzić życie. Choć jej uczucie do Rona było dość krótkie, ona przeżyła je tak mocno… tak mocno. Ale jej nowy mąż, półkrwi czarodziej pochodzący z Polski był dla niej idealny. Aleksander Popłakowski (jakkolwiek to się wymawiało) naprawdę umiał sprawić, że się śmiała, a to wciąż było Pansy potrzebne.
- Gdyby wyszła za Rona, byłybyśmy teraz siostrami, uwierzysz?  - zapytała jej Ginny. W jej oczach widoczny był smutek.
Kiedy Hermiona z Draco nabrali znów powietrza płuca, cieszyła się. Cieszyła się tak długo, aż odkryła, że ciało jej brata wciąż jest zimne, wciąż sztywne. Zamknęła się wtedy w sobie na pare długich tygodni. Dopiero kiedy zauważyła, że jest w ciąży z Lisą, wyrwała się z otępienia. Nauczyła żyć dalej. Pansy przyszło to z większym trudem, choć nie znała go przecież nawet w połowie tak dobrze. Hermiona nigdy nie zrozumiała dlaczego. Nikt nie rozumiał tego do końca.
On za wami tęskni, wiesz?
Przekaż mu, że my za nim też. Rozmawiasz z nim często?
Tak, szczególnie ostatnio. Gramy razem w szachy.
Ogrywa cię, prawda?
Byłam przy tworzeniu tej gry, a ten dzieciak wygrywa ze mną jedenastoma ruchami!
Hermiona uśmiechnęła się. Brzmiało to dobrze.
- Cześć, piękna – usłyszała nagle z zza siebie i poczuła jak  czyjeś ciepłe usta delikatnie muskają jej policzek. Draco. Spojrzała na niego roziskrzonymi  oczami, jak zawsze wzdychając w duchu na jego widok. Nic się nie zmienił od ich czasów w Hogwarcie, jedynie zapuścił nieco bródkę i przystrzygł włosy.
- Kupiłeś ziemniaki, prawda?
Jej mąż spojrzał na nią spode łba i Hermiona uśmiechnęła się jeszcze raz. To było życie.

Piękne życie. 

A więc to koniec.Ostatnie słowa.Ślepy zaułek.
LUDZIE,  PŁAKAĆ MI SIĘ CHCE.
Ale cóż. Okay, czas się jakoś pożegnać, bo w miniaturkach nie jestem dobra więc nie wiem czy je będę wstawiać. Przepraszam za długie przerwy i niedociągnięte wątki. Dziękuję z całego serca wszystkim, którzy tak długo zostawiali komentarze, te parę osób utrzymało ten blog przy życiu <3 
Nie jestem dobra w pożegnaniach. 
Jeżeli komuś się podobało... cieszę się, raduje z całego serca. kiedyś jeszcze coś napiszę i prawdopodobnie zrobię w formie bloga. Poinformuję Was wtedy :)
Mam nadzieję, że DO ZOBACZENIA
Wasza, zawsze wasza
Serafino

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział trzydziesty trzeci - Słowa

A zatem... to już prawie koniec. Jeszcze tylko epilog... i pożegnamy się. Czy to nie brzmi smutno? Dla mnie trochę tak. Ale już nie mam kiedy pisać, nie chcę o tym pisać, więc dobrze że już kończę moje opowiadanie.  Zaczynało robić się zagmatwane. 
Więc oddaję w wasze ręce ostatni rozdział - jak zawsze z nadzieją że wam się spodoba :)
Serafino
PS. Zakładam z przyjaciółką stronę z biżuterią -Divine Handmade - jeszcze nie wstawiłyśmy zdjęć biżuterii, ale serdecznie was zapraszam już teraz i w przyszłości :)

- Nie – głos Hermiony zabrzmiał zdecydowanie, przerywając białą ciszę,
- Czemu nie? – wciąż spokojnie zapytała Luna.
- Bo masz szansę żeby znów żyć, Luna! -  Oczy brązowowłosej zaiskrzyły się z nagłą wściekłością. Ostatnio często się wściekała. Może powinna coś z tym zrobić?  – To nie jest coś co możesz sobie tak o odrzucić!
- Właśnie to robię, Miono. To moja decyzja. – powiedziała Luna poważnie.
- Ale… dlaczego? – w oczach brązowowłosej zalśniły łzy. Otarła je szybkim ruchem zanim zdążyły spłynąć po policzkach. Zyskiwanie, tracenie, zyskiwanie, tracenie…  To było dla niej za dużo.
- Bo… - Luna przegryzła wargę i spojrzała w bok. Wydawała się kalkulować coś w głowie. – Tęskniłam za matką tak  długo. Tata… mój tata… - spojrzała w drugi bok. – nie sądzę, żeby długo pożył. A ja nie mam tak wielu przyjaciół, tam, na górze. Za to naszło mnie takie uczucie, że nie powinnam wracać. Że to było… zaplanowane? – zmarszczyła blade brwi.
Hermiona poczuła przemożną ochotę walnięcia głową o ścianę.
- Gadasz bzdury – powiedziała z niedowierzaniem. Luna spojrzała na nią i uśmiechnęła się lekko.
- Może. Ale Hermiona, podjęłam decyzję. Zostaję tutaj, a kiedy przyjdzie tata, przechodzimy razem na drugą stronę. Tak będzie lepiej.
Hermiona poczuła jak coś się w niej gotuje. Mogła złapać Lunę i wywlec ją za włosy do przejścia do świata żywych, ale czy to by coś dało? Miała ją zostawić tam nieszczęśliwą. Ale żywą, do cholery? I to Luna kiedyś chodziła to Ravenclawu, phi! Hermiona tak bardzo chciałaby zrozumieć dlaczego.  Wiedziała, lecz po prostu nie umiała na to spojrzeć z perspektywy przyjaciółki.
- Nie będzie lepiej – powtórzyła więc tylko głucho.
- Tego nie wiesz.
- Luna! Życie… nie obrączki z cukru! Życie… - spojrzała się na blondynkę w osłupieniu. Ona chyba oszalała. Nie, ten pomysł z wywlekaniem za włosy podobał jej się coraz bardziej.
-  Wiem – powiedziała krótko Luna. Wstała z miejsca na którym siedziała i podbiegła do przyjaciółki, żeby przytulić ją w siostrzanym uścisku. Miała zimne ramiona. – I może tak naprawdę to głupia decyzja…
- To jest głupia decyzja – przerwała jej brązowowłosa
- … ale tak już wybrałam i nie mam zamiaru jej zmieniać – dokończyła Luna.
Ślizgonka westchnęła ciężko. Tak bardzo nie chciała zostawiać Luny samej, ale… co mogła zrobić? Cholera. Cholera, cholera, cholera. Otworzyła usta, żeby  pokłócić się jeszcze moment.
- Nie możesz jej zmusić. Jeżeli nie będzie chciała przejść, wrota jej nie przepuszczą.
O, jeszcze raz cholera.
·          
- Widzisz? To tylko… eee, potwierdza moją teorię. – Luna podskoczyła na równe nogi, znów promienista jak skowronek. Z radością, lecz także z pewną melancholią spojrzała na kobietę w drzwiach. – Czyli ja was zostawiam. Powinnam pożegnać się z chłopakami. – Jeszcze raz spojrzała na Hermionę. -  Do zobaczenia kiedyś, Mionka. Przeżyj dobrze to życie.
- Miło było cię znać Luna – wyszeptała Hermiona patrząc ze smutkiem na przyjaciółkę niknącą w mroku zimnych korytarzy.
Zostały kilka minut w ciszy. W końcu kobieta jednak westchnęła i miarowym krokiem podeszła do siedzącej, brązowowłosej dziewczyny. Miękkie siedzenie zapadło się o kilka centymetrów, kiedy usiadła i westchnęła raz jeszcze.
- Nie zamierzałaś mi powiedzieć. – stwierdził a rzeczowo Hekate.
- To by się mijało z ideą ucieczki, nie sądzisz?
- Nie zabroniłabym ci odejść.
Hermiona uniosła powątpiewająco lewą brew.
- Czyli nie wkurzyłabyś się, że opuszczamy twoje królestwo i łamiemy pewnie jakiś milion zasad?
- Nie. Raczej nie. – Hekate potaknęła pare razy głową jakby do własnych myśli. – W zasadzie gdybym mogła się mieszać to sama bym wam pomogła. Lubię cię.
Hermiona spojrzała na kobietę spode łba. Pare miliardów lat na karku, a czasami zachowuje się jak dziewięciolatka.
- Zatem niereagowanie nie jest jakimś wielkim złamaniem reguł, ale pomaganie tak? – spytała niedowierzająco, podnosząc tym razem obie brwi w wyrazie podejrzliwości.
- W zasadzie tak. Przecież równie dobrze mogłam o tym nie wiedzieć – nagle zmarszczyła swoje ciemne brewki jakby zdała sobie z czegoś sprawę. – Chociaż… gdyby chodziło o coś w stylu zagłady całego świata to chyba bym zareagowała, wiesz?
- Nie mówisz – mruknęła Hermiona. Poczuła się…dziwnie. Czy Hekate naprawdę była ich przyjaciółką? Była taka zmienna.
- Ale jest jeszcze jedna rzecz, którą powinnaś wiedzieć.
Brązowowłosa spojrzała na kobietę z chłodnym zaciekawieniem.
- Hmm?
- Ron też nie będzie mógł przejść.
Hermiona zaśmiała się krótko i smutno.
- Dobry żart – powiedziała z pobłażliwym uśmiechem.
- Nie żartuję, Hermiono. Czy ty lub Draco cokolwiek tutaj jedliście?
Ślizgonka poczuła jak zaczyna ogarniać ją chłód. Nie, nie jedli. W tym świecie nie było czegoś takiego jak głód czy pragnienie. Jedzenie było inne niż na ziemi – tutaj nie stanowiło pokarmu, lecz ucieleśnienie łakomstwa.
- Nie – wyszeptała, zastanawiając się, czy jej usta zrobiły się sinoniebieskie. Przecież było tak zimno…  Tak zimno, że cudem wydawał jej się fakt, że jej krew ciągle płynie.
- A Ron tak. I nigdy już nie wyrwie się z tego świata. Mógłby iść tylko dalej – Hekate spojrzała gdzieś w dal. Jej oczy zasnuły się mgłą.
- Czy to nie ty rządzisz tym wszystkim? – spytała Hermiona. Jej oczy musiały przypominać teraz sopelki lodu, prawda? – Nie możesz… znaleźć jakiejś klauzuli? Persefona wracała na ziemię.
- Teoretycznie tak. Też była ostatecznie czarownicą. Ale po pierwsze, nie zjadła całego dania, jak Ron, a po drugie… nikt nie zna całej historii.
- Jakiej? – Hermiona sprawdziła, czy wciąż miała palce u nóg. Na filmach  odpadały zmarzniętym ludziom.
- Chociaż Demeter cieszyła się,  że jej córka wraca… choć pozwalała porom roku znów płynąć ich własnym rytmem… Kora nie była szczęśliwa. Część jej została tutaj. Was prawdopodobnie to nie spotka, nie jesteście związani z tym światem – dodała szybko, widząc przestraszony wyraz twarzy Hermiony. – Ale on jest. Nigdy nie odłączy się na dobre. Będzie cieniem dawnego Ronalda.
-   Nawet gdyby chciał przyjąć taką możliwość… Nie może wrócić, prawda? – spytała cicho Hermiona.
- Na wasze nieszczęście, ta klauzula która pozwoliłaby mu wrócić. Zmieniliśmy trochę prawo po Persefonie. Musiałby zrobić chyba dziurę w jakimś metaforycznym suficie, żeby wrócić.
Przez chwilę siedziały w ciszy.
-  Będziesz jeszcze wracać na ziemię? Do mnie, do moich potomków?
- Tak. Ale zdecydowałam, że pozostanę obserwatorem. Będę wzmacniać waszą moc, będę wam radzić i zrobię wszystko, aby twój ród na zawsze pozostał w szczęściu i dobrobycie. Będę… aniołem stróżem? Tak jakby.
- Dziękuję – rzekła krótko Hermiona i przytuliła się nieśmiało do przyjaciółki. Dobrze czułą się z myślą, że będzie jeszcze mogła „spotkać” Hekate.
Ale teraz musiała przeprowadzić bardzo poważną rozmowę z kimś innym.
·          
- Mogę wejść? – spytała się pukając cicho do uchylonych drzwi komnaty Rona. Rudowłosy leżał na łóżku i czytał jakąś książkę.
- Tak – mruknął niemrawo. Nie patrzył na nią, kiedy przeszła przez pokój i usiadła na samym skraju łóżka, jak najdalej od niego. Czuła, że nie jest tu mile widziana.
- Co czytasz? – zapytała, aby przerwać niezręczną ciszę.
- Mity greckie – pokazał jej okładkę, na której przedstawiona była Atena wyskakująca z głowy Zeusa. Przewrócił stronę – Pomyślałem, że może powinienem się podszkolić. Wiesz, skoro okazało się że te rzeczy nie są, aż taką bzdurą – prychnął cicho, a Hermiona poczuła jak ściska się jej serce. Jak ona miała mu to powiedzieć?
- Będziesz musiał żyć w tej bzdurze… - wymamrotała cicho pod nosem . Ron zamrugał w niezrozumieniu.
- Coś mówiłaś? –zapytał, a Hermiona wzięła głęboki oddech. Musiała mu powiedzieć? Otworzyła usta i właśnie próbowała wydobyć z siebie dźwięk, kiedy Ron machnął lekceważąco ręką i odłożył  mitologię. – Nieważne. Chciałem z tobą o czymś porozmawiać, Hermiono
- Tak? – westchnęła Hermiona. Taaam ona też musiała z nim porozmawiać. Cholera, za co?  I ciekawe …
Ron przechylił się do niej i pocałował ją.
·          
- Za co to było? – wyrwało się brązowowłosej, kiedy w jednej sekundzie oderwała się od chłopaka. Nie. Nie. Czy on mógł być w niej wciąż zakochany? Cholera…
- Wciąż cię kocham Hermiono – wyszeptał,  zawód bił od niego falami. Sięgnął po ręce Hermiony i chwycił je mocno. – Zdawało mi się, że nie, zdawało mi się, że czuję coś do Pansy… ale tak nie jest. Moje serce wciąż bije  tylko dla ciebie.
- Ale… - Hermiona poczuła się jak śmieć. W jej sercu nie było już miejsca dla Rona jak wcześniej, teraz był dla niej bardziej jak brat, którego nigdy nie miała. A on był w niej zakochany… musiała go zostawić… Jak ona miała mu to powiedzieć po tym wyznaniu? Serce ścisnęło jej się z bólu. Nie chciała go tu zostawiać, tak bardzo nie chciała… a to miało być ich jedynym wyjściem .Nawet gdyby znalazła jakąś jeszcze lukę, nie mogła skazać Rona na życie jako cień. Chociaż… czy decyzja nie należała do niego? Mogli w końcu zostać jeszcze trochę, znaleźć inne wyjście… kolejne. – Ron. Nie możesz mnie kochać.
- Czemu nie? Z powodu Dracona? Nie jest chyba nigdzie napisane, że dwie osoby nie mogą kochać jednej.
Hermiona posłała mu zrozpaczone spojrzenie. Nie mówił poważnie. Musiała to ukrócić.
- Nie możesz mnie kochać, ponieważ nie możesz wrócić z nami na ziemię – powiedziała więc krótko. – Nie możesz mnie kochać, bo niedługo się rozstaniemy.
- Wiem – odrzekł jej Ron, spokojnie patrząc na nią spod grzywy rudych włosów.
-  Wiesz? – zdziwiła się Hermiona.
- Hekate mi powiedziała. Wyjaśniła wszystko. Właśnie dlatego cię pocałowałem. Chciałem… chciałem, żeby zanim wrócisz na ziemię, żeby paść w ramiona innego, że ja tu też jestem. Że co prawda dopiero po twojej śmierci, oby nie szybkiej, ale jeżeli kiedykolwiek Draco przestanie cię kochać, lub ty jego, ja tu będę dla ciebie.
-Wolałabym, żebyś znalazła sobie nową miłość. Czarodzieje żyją długo – pociągnęła nosem. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Znowu.
- Teraz nie wydaje mi się, abym kiedykolwiek mógł przestać cię kochać – uśmiechnął się krzywo i popatrzył przez okno. Hermiona podążyła za jego wzrokiem. Szarość. Mgła. Nic ciekawego.
To była monotonia, która czekała go teraz w samotności.
- Wolałabym, abyś o mnie zapomniał – szepnęła cicho, kładąc mu głowę na ramieniu. Pogłaskał ją po falach jej włosów, miękko, czule.  Znajomo i bezpiecznie.  Może jej się zdawało, może miała już omamy słuchowe z tego wszystkiego, ale kiedy lekko przymknęła oczy, zdawało jej się, że słyszy jak chłopak szepta coś, co brzmiało jak poezja. Ale to było głupie. Ron nigdy nie znał, nie czytał poezji, domeny mugoli.
- „Precz z moich oczu!... posłucham od razu,
Precz z mego serca!... i serce posłucha,
Precz z mej pamięci!... nie tego rozkazu
Moja i twoja pamięć nie posłucha.”[i]
·          
Hermiona nie zasnęła na ramieniu Rona. Wstała, pocałowała go w policzek i wyszła bez słowa. Nie było odpowiednie, aby żegnać się z nim wylewnie. Oboje wiedzieli, że ona musi odejść.
Więc poszła do ostatniej osoby z którą musiała porozmawiać.
- Draco? – zawołała pchnąwszy ciężkie drzwi do jego komnaty. Stał tam w oknie, patrząc w dal, przyszykowany do snu. Hermiona przystanęła na moment. Był… piękny. Za długo nieścinane, srebrne w świetle księżyca włosy opadały mu miękko na wyprostowany kark. Jego plecy były mocne, proste,  umięśnione, ale w taki sposób jak u pływaka czy atlety, nie przesadzone. Był ubrany tylko w białe, płócienne spodnie, zwieszające się trochę na jego luźnych biodrach.
- Przegapiliśmy zmierzch. Musimy wyruszyć o świcie. „Wyruszysz nocą, lecz dniem”. – powiedział, przerywając głuchą ciszę.  Hermiona powoli zaczęła do niego iść. Ostrożnie. Wyglądał jakby się czymś denerwował.
- Więc już wiesz? – spytała, kiedy stała już tylko pare centymetrów za nim. Westchnął.
- Hekate mi wszystko wyjaśniła. I pożegnałem się z Ronem i Luną. Spakowałem nam namiot, jakieś ubrania na zmianę i mydło, więcej nie potrzebujemy. – Mówił krótkimi zdaniami jakby o czymś myślał. -  Możemy ruszać wraz z pierwszymi promieniami słońca.
- Zostało nam do tego jeszcze parę godzin – zauważyła Hermiona. Draco przekrzywił lekko głowę, tak, że mogła zobaczyć jego profil.
- Zamierzałem je przespać. Podobno to ma być krótka droga, ale nie chcę tracić tam czasu na sen. – Odwrócił się do niej. – Chcę, żebyśmy wyszli stąd jak najszybciej. Żebyśmy mogli wrócić do naszych żyć, naszych przyjaciół. Żebyśmy mogli być razem. Żebyśmy mogli przełamać te wszystkie głupie tradycje czystej krwi, czy tak ujawnić, że ty też jesteś czystej krwi, nieważne. Żebym mógł ci się oświadczyć i żebyśmy mogli w spokoju dożyć dni starości. Żebyśmy…
- Czekakaj – przerwała mu Hermiona z szeroko otwartymi oczami. Na usta wstąpił jej lekki półuśmiech. – Chciałeś mnie prosić o rękę? – uśmiechnęła się szerzej, kiedy Draco zrobił wyjątkowo głupią minę. Chyba żałował  tego co powiedział. Hmm, to już nie było takie cudowne. – Czemu tego nie zrobiłeś?
Odczekał kilka długich sekund.
- Bo jak byłem już pewny, że mnie kochasz, byłaś martwa. A później tak trochę nie wziąłem tu ze sobą pierścionka.
- Nie oświadczyłeś mi się, bo nie zabrałeś ze sobą pierścionka? – Hermiona nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Draco, to najgłupsza rzecz jaką w życiu słyszałam! ?Na co mi jakiś głupi pierścionek, na gacie Merlina! Ja nie noszę pierścionków!
Utkwił w niej te swoje szeroko otwarte oczy o szarych tęczówkach. Zrobił jeden wolny krok. Potem drugi. A potem upadł, dosłownie upadł na kolana przed nią i wziął jej ręce w swoje.
- Hermiono Jean Granger -  wyszeptał, uśmiechając się delikatnie. Ona także się uśmiechnęła. -   Jesteś jedyną osobą której potrzebuję. Jesteś tą piękną nicią trzymającą mnie przy życiu. Jesteś tym, co chcę widzieć każdego dnia budząc się i zasypiając. Chcę żebyś była tą kobietą, która będzie matką moich dzieci.  Tak naprawdę nie mam ci sam nic do zaoferowania poza moją miłością, ale przysięgam, jeżeli zgodzisz się być moją żoną, będę ci dawał tyle miłości ile tylko zapragniesz. Hermiono, czy zgodzisz na to? Wyjdziesz za mnie?
- Tak – szepnęła, równie cicho jak on, a wtedy wstał, porwał ją w ramiona i zaczął całować w usta, w czubek nosa, w policzek, w szyję, a Hermiona poczuła się tak.. właściwie. Z nadzieją w sercu i duszy.
Oparła głowę na piersi Dracona i pozwoliła sobie zamknąć oczy.



[i] Adam Mickiewicz „Do M***”