niedziela, 16 listopada 2014

Skrzydła z obsydianu

Wyjątek z drugiego rozdziału:
"Poruszam głową do góry. Nic. Ciemność widzę. Sklepienie musi być tak daleko, że światło tam nawet nie dociera.
Co, u diaska, się ze mną działo?
Halucynacje. To muszą być halucynacje, powiedziałam sobie twardo w myślach, siadając z powrotem na podłodze – tym razem ostrożniej, bo do całodniowego bólu głowy dołączył teraz ból w biodrze. Zwariowałaś, Gabrielo Cecedit, albo po prostu śnisz i módl się żeby to było to drugie.

Nie żebym była szczególnie religijna. Przestałam w Niego wierzyć w dniu śmierci mojej matki. " 
Zainteresowany historią Gabrieli? Zapraszam na mojego nowego bloga!
Pomóżcie mi go jakoś rozkręcić! :D

sobota, 4 października 2014

Nowy blog!

Kochani, zapraszam wszystkich do czytania mojej nowej książki!
Dopiero prolog, ale obiecuję się wstawić rozdział pierwszy jak najszybciej - wpadajcie tutaj
Pozdrawiam wszystkich fanów Nefilim
Serafino

czwartek, 2 października 2014

Kto chciał pdf-a? :)

Niestety, tutaj nie jestem w stanie dodać, ale możecie ściągnąć go na Chomikuj - tutaj. Trochę głupio wpisałam nazwę, ale kto jest zainteresowany, ten znajdzie ;) A może wicie jak zmienić nazwę pliku już dodanego?
Jeżeli ktoś nie ma konta to piszcze do mnie na maila (serafino.ink.heart.25@gmail.com), a wyślę wam (prawie) natychmiast!
Całuski i widzimy się niedługo, bo potrzebuję kogoś, kto przetestuje prolog mojej książki!
Serafino/Divine Handmade

niedziela, 28 września 2014

PDF

Życzyłby sobie ktoś całego bloga w formie pdf? Zwłaszcza gdyby ktoś tu trafił dopiero teraz :) Bo tak sobie myślałam, że chyba nikomu nie chce się wertować wszystkich rozdziałów... Odezwijcie się jeśli chcecie, a wstawię tu i na Chomikuj <3
Całuję
Serafino/Divine Handmade

sobota, 13 września 2014

Ogłoszenie i reklama

Ykhm, ykhm. Tak więc. 
Na następny blog, od razu mówię, nie ma na co liczyć tak przed... kwietniem? Wiecie, trzecia klasa. No, ale jak już będzie, to mam nadzieję, że dzięki zapasowi rozdziałów będę dodawać je częściej i regularniej. Nie będzie to jednak Dramione, ani żaden inny fandmade, lecz pełnoprawna książka. Plusem będzie to, że sama steworzę postacie i łatwiej będzie mi się wczuć, a co za tym idzie, poprawi się jakość opowiadania. I tu prośba: jak znacie jakieś fajne, polskie i zagraniczne (ale nie takie typowo amerykańskie, tylko z Białorusi, Australi... takie z całego świata) imiona, napiszcie mi je w komentarzu, będę wdzięczna:)
No i druga sprawa. Na opka na razie nie ma co liczyć, ale na biżuterię owszem, Założyłyśmy z koleżanką biznesik - fandomowa biżuteria! I zapraszamy was wszystkich, może akurat coś wam wpadnie w oko?:) Możecie też zamawiać wedle swoich propozycji :D Tutaj macie adres bloga Divine Handmade, a także możecie znaleźć nas na facebooku (link na blogu). 
See you soon!
Serafino

poniedziałek, 1 września 2014

Epilog - Esencja życia

Dziś słów kilka na końcu :)

9 lat i pół roku później…
Hermiona przysiadła na kamiennym murku z westchnieniem.
- Dzisiaj są strasznie głośno, nie? – spytała się jej Ginny zmęczonym głosem i poprawiła na czole okulary, które niedawno zaczęła nosić. Spojrzała na plac zabaw z krzywym uśmieszkiem. -  Ale jeszcze nie zaczęli się bić.
Hermiona podążyła za jej spojrzeniem i także się uśmiechnęła. Jej dzieci bawiły się tak zgodnie z innymi dzieciakami. Spodziewała się raczej, że po tym jak dowiedziały się, że są czarodziejami, będą się odnosić do reszty z wyższością, ale one dość szybko załapały,  że nie czyni ich to lepszymi.
Zupełnie nie jak Malfoy’owie, prawda?
Hermiona uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Hekate zaczynała łapać ironię.
Ale Draco też się zmienił. Choć wciąż z pewnym chłodem, odnosił się do mugolów znacznie milej i dziewczyna poczuła jak robi jej się ciepło na sercu na samą myśl o tym.  Ach, byli razem tacy szczęśliwi! 
Wciąż pamiętała noc w której jej się oświadczył. Wciąż pamiętała ich pierwszą wspólną noc.
- Ale muszę zacząć już myśleć o prezencie na urodziny dla Lisy.  Dziewięć lat! Ja w wieku dziewięciu lat mogłam myśleć tylko o Hogwarcie i o Harrym. A właśnie, jak u niego i Cho? Słyszałam, że spodziewa się dziecka, ale to nie było potwierdzone i nie wiem czy kupować coś dla malucha. Ale jak kupię, to będą do śpioszki. Z doświadczenia wiem, że ich nigdy nie za wiele. – I z czułością spojrzała na swojego śpiącego obok niej drugiego syna, Argusa Sykstusa. Mały Jamie też bawił się niedaleko z synem Hermiony, Hugonem. Hermiona poszukała wzrokiem pozostałej dwójki jej dzieci i zmarszczyła brwi.
- Widzisz gdzieś bliźniaki? – spytała się Ginny.
- Rozę i Seweryna?  Znowu siedzą na tym Dąbie i śmieją się ze wszystkich, o tam – wskazała palcem. Hermiona podążyła tam wzrokiem i odetchnęła z ulgą.  Te blondwłose nicponie z każdym dniem wdrapywały się coraz wyżej, ale przynajmniej ich widziała.
- A Cho rzeczywiście jest w ciąży. Tym razem nie wezmą mnie na chrzestną, niestety  – uśmiechnęła się do swoich myśli. Pięcioletni syn Harry’ego i Cho, Tobias, jej chrześniak był jednym z najsłodszych dzieciaków jakie widziała, z tymi swoimi odrobinę skośnymi, ciemnozielonymi oczami. Lecz oczywiście jej dzieci były piękniejsze.
W końcu dzieci twojego męża, nie?
Przez chwilę wszystkie trzy siedziały w ciszy.
- Wiesz, cieszę się, że Pansy się pozbierała – odezwała się nagle Hermiona. Ślub tej ich przyjaciółki miał odbyć się za parę dni. Dziewczyna, a w zasadzie już kobieta dopiero trzy lata temu poznała mężczyznę z którym chciała spędzić życie. Choć jej uczucie do Rona było dość krótkie, ona przeżyła je tak mocno… tak mocno. Ale jej nowy mąż, półkrwi czarodziej pochodzący z Polski był dla niej idealny. Aleksander Popłakowski (jakkolwiek to się wymawiało) naprawdę umiał sprawić, że się śmiała, a to wciąż było Pansy potrzebne.
- Gdyby wyszła za Rona, byłybyśmy teraz siostrami, uwierzysz?  - zapytała jej Ginny. W jej oczach widoczny był smutek.
Kiedy Hermiona z Draco nabrali znów powietrza płuca, cieszyła się. Cieszyła się tak długo, aż odkryła, że ciało jej brata wciąż jest zimne, wciąż sztywne. Zamknęła się wtedy w sobie na pare długich tygodni. Dopiero kiedy zauważyła, że jest w ciąży z Lisą, wyrwała się z otępienia. Nauczyła żyć dalej. Pansy przyszło to z większym trudem, choć nie znała go przecież nawet w połowie tak dobrze. Hermiona nigdy nie zrozumiała dlaczego. Nikt nie rozumiał tego do końca.
On za wami tęskni, wiesz?
Przekaż mu, że my za nim też. Rozmawiasz z nim często?
Tak, szczególnie ostatnio. Gramy razem w szachy.
Ogrywa cię, prawda?
Byłam przy tworzeniu tej gry, a ten dzieciak wygrywa ze mną jedenastoma ruchami!
Hermiona uśmiechnęła się. Brzmiało to dobrze.
- Cześć, piękna – usłyszała nagle z zza siebie i poczuła jak  czyjeś ciepłe usta delikatnie muskają jej policzek. Draco. Spojrzała na niego roziskrzonymi  oczami, jak zawsze wzdychając w duchu na jego widok. Nic się nie zmienił od ich czasów w Hogwarcie, jedynie zapuścił nieco bródkę i przystrzygł włosy.
- Kupiłeś ziemniaki, prawda?
Jej mąż spojrzał na nią spode łba i Hermiona uśmiechnęła się jeszcze raz. To było życie.

Piękne życie. 

A więc to koniec.Ostatnie słowa.Ślepy zaułek.
LUDZIE,  PŁAKAĆ MI SIĘ CHCE.
Ale cóż. Okay, czas się jakoś pożegnać, bo w miniaturkach nie jestem dobra więc nie wiem czy je będę wstawiać. Przepraszam za długie przerwy i niedociągnięte wątki. Dziękuję z całego serca wszystkim, którzy tak długo zostawiali komentarze, te parę osób utrzymało ten blog przy życiu <3 
Nie jestem dobra w pożegnaniach. 
Jeżeli komuś się podobało... cieszę się, raduje z całego serca. kiedyś jeszcze coś napiszę i prawdopodobnie zrobię w formie bloga. Poinformuję Was wtedy :)
Mam nadzieję, że DO ZOBACZENIA
Wasza, zawsze wasza
Serafino

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział trzydziesty trzeci - Słowa

A zatem... to już prawie koniec. Jeszcze tylko epilog... i pożegnamy się. Czy to nie brzmi smutno? Dla mnie trochę tak. Ale już nie mam kiedy pisać, nie chcę o tym pisać, więc dobrze że już kończę moje opowiadanie.  Zaczynało robić się zagmatwane. 
Więc oddaję w wasze ręce ostatni rozdział - jak zawsze z nadzieją że wam się spodoba :)
Serafino
PS. Zakładam z przyjaciółką stronę z biżuterią -Divine Handmade - jeszcze nie wstawiłyśmy zdjęć biżuterii, ale serdecznie was zapraszam już teraz i w przyszłości :)

- Nie – głos Hermiony zabrzmiał zdecydowanie, przerywając białą ciszę,
- Czemu nie? – wciąż spokojnie zapytała Luna.
- Bo masz szansę żeby znów żyć, Luna! -  Oczy brązowowłosej zaiskrzyły się z nagłą wściekłością. Ostatnio często się wściekała. Może powinna coś z tym zrobić?  – To nie jest coś co możesz sobie tak o odrzucić!
- Właśnie to robię, Miono. To moja decyzja. – powiedziała Luna poważnie.
- Ale… dlaczego? – w oczach brązowowłosej zalśniły łzy. Otarła je szybkim ruchem zanim zdążyły spłynąć po policzkach. Zyskiwanie, tracenie, zyskiwanie, tracenie…  To było dla niej za dużo.
- Bo… - Luna przegryzła wargę i spojrzała w bok. Wydawała się kalkulować coś w głowie. – Tęskniłam za matką tak  długo. Tata… mój tata… - spojrzała w drugi bok. – nie sądzę, żeby długo pożył. A ja nie mam tak wielu przyjaciół, tam, na górze. Za to naszło mnie takie uczucie, że nie powinnam wracać. Że to było… zaplanowane? – zmarszczyła blade brwi.
Hermiona poczuła przemożną ochotę walnięcia głową o ścianę.
- Gadasz bzdury – powiedziała z niedowierzaniem. Luna spojrzała na nią i uśmiechnęła się lekko.
- Może. Ale Hermiona, podjęłam decyzję. Zostaję tutaj, a kiedy przyjdzie tata, przechodzimy razem na drugą stronę. Tak będzie lepiej.
Hermiona poczuła jak coś się w niej gotuje. Mogła złapać Lunę i wywlec ją za włosy do przejścia do świata żywych, ale czy to by coś dało? Miała ją zostawić tam nieszczęśliwą. Ale żywą, do cholery? I to Luna kiedyś chodziła to Ravenclawu, phi! Hermiona tak bardzo chciałaby zrozumieć dlaczego.  Wiedziała, lecz po prostu nie umiała na to spojrzeć z perspektywy przyjaciółki.
- Nie będzie lepiej – powtórzyła więc tylko głucho.
- Tego nie wiesz.
- Luna! Życie… nie obrączki z cukru! Życie… - spojrzała się na blondynkę w osłupieniu. Ona chyba oszalała. Nie, ten pomysł z wywlekaniem za włosy podobał jej się coraz bardziej.
-  Wiem – powiedziała krótko Luna. Wstała z miejsca na którym siedziała i podbiegła do przyjaciółki, żeby przytulić ją w siostrzanym uścisku. Miała zimne ramiona. – I może tak naprawdę to głupia decyzja…
- To jest głupia decyzja – przerwała jej brązowowłosa
- … ale tak już wybrałam i nie mam zamiaru jej zmieniać – dokończyła Luna.
Ślizgonka westchnęła ciężko. Tak bardzo nie chciała zostawiać Luny samej, ale… co mogła zrobić? Cholera. Cholera, cholera, cholera. Otworzyła usta, żeby  pokłócić się jeszcze moment.
- Nie możesz jej zmusić. Jeżeli nie będzie chciała przejść, wrota jej nie przepuszczą.
O, jeszcze raz cholera.
·          
- Widzisz? To tylko… eee, potwierdza moją teorię. – Luna podskoczyła na równe nogi, znów promienista jak skowronek. Z radością, lecz także z pewną melancholią spojrzała na kobietę w drzwiach. – Czyli ja was zostawiam. Powinnam pożegnać się z chłopakami. – Jeszcze raz spojrzała na Hermionę. -  Do zobaczenia kiedyś, Mionka. Przeżyj dobrze to życie.
- Miło było cię znać Luna – wyszeptała Hermiona patrząc ze smutkiem na przyjaciółkę niknącą w mroku zimnych korytarzy.
Zostały kilka minut w ciszy. W końcu kobieta jednak westchnęła i miarowym krokiem podeszła do siedzącej, brązowowłosej dziewczyny. Miękkie siedzenie zapadło się o kilka centymetrów, kiedy usiadła i westchnęła raz jeszcze.
- Nie zamierzałaś mi powiedzieć. – stwierdził a rzeczowo Hekate.
- To by się mijało z ideą ucieczki, nie sądzisz?
- Nie zabroniłabym ci odejść.
Hermiona uniosła powątpiewająco lewą brew.
- Czyli nie wkurzyłabyś się, że opuszczamy twoje królestwo i łamiemy pewnie jakiś milion zasad?
- Nie. Raczej nie. – Hekate potaknęła pare razy głową jakby do własnych myśli. – W zasadzie gdybym mogła się mieszać to sama bym wam pomogła. Lubię cię.
Hermiona spojrzała na kobietę spode łba. Pare miliardów lat na karku, a czasami zachowuje się jak dziewięciolatka.
- Zatem niereagowanie nie jest jakimś wielkim złamaniem reguł, ale pomaganie tak? – spytała niedowierzająco, podnosząc tym razem obie brwi w wyrazie podejrzliwości.
- W zasadzie tak. Przecież równie dobrze mogłam o tym nie wiedzieć – nagle zmarszczyła swoje ciemne brewki jakby zdała sobie z czegoś sprawę. – Chociaż… gdyby chodziło o coś w stylu zagłady całego świata to chyba bym zareagowała, wiesz?
- Nie mówisz – mruknęła Hermiona. Poczuła się…dziwnie. Czy Hekate naprawdę była ich przyjaciółką? Była taka zmienna.
- Ale jest jeszcze jedna rzecz, którą powinnaś wiedzieć.
Brązowowłosa spojrzała na kobietę z chłodnym zaciekawieniem.
- Hmm?
- Ron też nie będzie mógł przejść.
Hermiona zaśmiała się krótko i smutno.
- Dobry żart – powiedziała z pobłażliwym uśmiechem.
- Nie żartuję, Hermiono. Czy ty lub Draco cokolwiek tutaj jedliście?
Ślizgonka poczuła jak zaczyna ogarniać ją chłód. Nie, nie jedli. W tym świecie nie było czegoś takiego jak głód czy pragnienie. Jedzenie było inne niż na ziemi – tutaj nie stanowiło pokarmu, lecz ucieleśnienie łakomstwa.
- Nie – wyszeptała, zastanawiając się, czy jej usta zrobiły się sinoniebieskie. Przecież było tak zimno…  Tak zimno, że cudem wydawał jej się fakt, że jej krew ciągle płynie.
- A Ron tak. I nigdy już nie wyrwie się z tego świata. Mógłby iść tylko dalej – Hekate spojrzała gdzieś w dal. Jej oczy zasnuły się mgłą.
- Czy to nie ty rządzisz tym wszystkim? – spytała Hermiona. Jej oczy musiały przypominać teraz sopelki lodu, prawda? – Nie możesz… znaleźć jakiejś klauzuli? Persefona wracała na ziemię.
- Teoretycznie tak. Też była ostatecznie czarownicą. Ale po pierwsze, nie zjadła całego dania, jak Ron, a po drugie… nikt nie zna całej historii.
- Jakiej? – Hermiona sprawdziła, czy wciąż miała palce u nóg. Na filmach  odpadały zmarzniętym ludziom.
- Chociaż Demeter cieszyła się,  że jej córka wraca… choć pozwalała porom roku znów płynąć ich własnym rytmem… Kora nie była szczęśliwa. Część jej została tutaj. Was prawdopodobnie to nie spotka, nie jesteście związani z tym światem – dodała szybko, widząc przestraszony wyraz twarzy Hermiony. – Ale on jest. Nigdy nie odłączy się na dobre. Będzie cieniem dawnego Ronalda.
-   Nawet gdyby chciał przyjąć taką możliwość… Nie może wrócić, prawda? – spytała cicho Hermiona.
- Na wasze nieszczęście, ta klauzula która pozwoliłaby mu wrócić. Zmieniliśmy trochę prawo po Persefonie. Musiałby zrobić chyba dziurę w jakimś metaforycznym suficie, żeby wrócić.
Przez chwilę siedziały w ciszy.
-  Będziesz jeszcze wracać na ziemię? Do mnie, do moich potomków?
- Tak. Ale zdecydowałam, że pozostanę obserwatorem. Będę wzmacniać waszą moc, będę wam radzić i zrobię wszystko, aby twój ród na zawsze pozostał w szczęściu i dobrobycie. Będę… aniołem stróżem? Tak jakby.
- Dziękuję – rzekła krótko Hermiona i przytuliła się nieśmiało do przyjaciółki. Dobrze czułą się z myślą, że będzie jeszcze mogła „spotkać” Hekate.
Ale teraz musiała przeprowadzić bardzo poważną rozmowę z kimś innym.
·          
- Mogę wejść? – spytała się pukając cicho do uchylonych drzwi komnaty Rona. Rudowłosy leżał na łóżku i czytał jakąś książkę.
- Tak – mruknął niemrawo. Nie patrzył na nią, kiedy przeszła przez pokój i usiadła na samym skraju łóżka, jak najdalej od niego. Czuła, że nie jest tu mile widziana.
- Co czytasz? – zapytała, aby przerwać niezręczną ciszę.
- Mity greckie – pokazał jej okładkę, na której przedstawiona była Atena wyskakująca z głowy Zeusa. Przewrócił stronę – Pomyślałem, że może powinienem się podszkolić. Wiesz, skoro okazało się że te rzeczy nie są, aż taką bzdurą – prychnął cicho, a Hermiona poczuła jak ściska się jej serce. Jak ona miała mu to powiedzieć?
- Będziesz musiał żyć w tej bzdurze… - wymamrotała cicho pod nosem . Ron zamrugał w niezrozumieniu.
- Coś mówiłaś? –zapytał, a Hermiona wzięła głęboki oddech. Musiała mu powiedzieć? Otworzyła usta i właśnie próbowała wydobyć z siebie dźwięk, kiedy Ron machnął lekceważąco ręką i odłożył  mitologię. – Nieważne. Chciałem z tobą o czymś porozmawiać, Hermiono
- Tak? – westchnęła Hermiona. Taaam ona też musiała z nim porozmawiać. Cholera, za co?  I ciekawe …
Ron przechylił się do niej i pocałował ją.
·          
- Za co to było? – wyrwało się brązowowłosej, kiedy w jednej sekundzie oderwała się od chłopaka. Nie. Nie. Czy on mógł być w niej wciąż zakochany? Cholera…
- Wciąż cię kocham Hermiono – wyszeptał,  zawód bił od niego falami. Sięgnął po ręce Hermiony i chwycił je mocno. – Zdawało mi się, że nie, zdawało mi się, że czuję coś do Pansy… ale tak nie jest. Moje serce wciąż bije  tylko dla ciebie.
- Ale… - Hermiona poczuła się jak śmieć. W jej sercu nie było już miejsca dla Rona jak wcześniej, teraz był dla niej bardziej jak brat, którego nigdy nie miała. A on był w niej zakochany… musiała go zostawić… Jak ona miała mu to powiedzieć po tym wyznaniu? Serce ścisnęło jej się z bólu. Nie chciała go tu zostawiać, tak bardzo nie chciała… a to miało być ich jedynym wyjściem .Nawet gdyby znalazła jakąś jeszcze lukę, nie mogła skazać Rona na życie jako cień. Chociaż… czy decyzja nie należała do niego? Mogli w końcu zostać jeszcze trochę, znaleźć inne wyjście… kolejne. – Ron. Nie możesz mnie kochać.
- Czemu nie? Z powodu Dracona? Nie jest chyba nigdzie napisane, że dwie osoby nie mogą kochać jednej.
Hermiona posłała mu zrozpaczone spojrzenie. Nie mówił poważnie. Musiała to ukrócić.
- Nie możesz mnie kochać, ponieważ nie możesz wrócić z nami na ziemię – powiedziała więc krótko. – Nie możesz mnie kochać, bo niedługo się rozstaniemy.
- Wiem – odrzekł jej Ron, spokojnie patrząc na nią spod grzywy rudych włosów.
-  Wiesz? – zdziwiła się Hermiona.
- Hekate mi powiedziała. Wyjaśniła wszystko. Właśnie dlatego cię pocałowałem. Chciałem… chciałem, żeby zanim wrócisz na ziemię, żeby paść w ramiona innego, że ja tu też jestem. Że co prawda dopiero po twojej śmierci, oby nie szybkiej, ale jeżeli kiedykolwiek Draco przestanie cię kochać, lub ty jego, ja tu będę dla ciebie.
-Wolałabym, żebyś znalazła sobie nową miłość. Czarodzieje żyją długo – pociągnęła nosem. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Znowu.
- Teraz nie wydaje mi się, abym kiedykolwiek mógł przestać cię kochać – uśmiechnął się krzywo i popatrzył przez okno. Hermiona podążyła za jego wzrokiem. Szarość. Mgła. Nic ciekawego.
To była monotonia, która czekała go teraz w samotności.
- Wolałabym, abyś o mnie zapomniał – szepnęła cicho, kładąc mu głowę na ramieniu. Pogłaskał ją po falach jej włosów, miękko, czule.  Znajomo i bezpiecznie.  Może jej się zdawało, może miała już omamy słuchowe z tego wszystkiego, ale kiedy lekko przymknęła oczy, zdawało jej się, że słyszy jak chłopak szepta coś, co brzmiało jak poezja. Ale to było głupie. Ron nigdy nie znał, nie czytał poezji, domeny mugoli.
- „Precz z moich oczu!... posłucham od razu,
Precz z mego serca!... i serce posłucha,
Precz z mej pamięci!... nie tego rozkazu
Moja i twoja pamięć nie posłucha.”[i]
·          
Hermiona nie zasnęła na ramieniu Rona. Wstała, pocałowała go w policzek i wyszła bez słowa. Nie było odpowiednie, aby żegnać się z nim wylewnie. Oboje wiedzieli, że ona musi odejść.
Więc poszła do ostatniej osoby z którą musiała porozmawiać.
- Draco? – zawołała pchnąwszy ciężkie drzwi do jego komnaty. Stał tam w oknie, patrząc w dal, przyszykowany do snu. Hermiona przystanęła na moment. Był… piękny. Za długo nieścinane, srebrne w świetle księżyca włosy opadały mu miękko na wyprostowany kark. Jego plecy były mocne, proste,  umięśnione, ale w taki sposób jak u pływaka czy atlety, nie przesadzone. Był ubrany tylko w białe, płócienne spodnie, zwieszające się trochę na jego luźnych biodrach.
- Przegapiliśmy zmierzch. Musimy wyruszyć o świcie. „Wyruszysz nocą, lecz dniem”. – powiedział, przerywając głuchą ciszę.  Hermiona powoli zaczęła do niego iść. Ostrożnie. Wyglądał jakby się czymś denerwował.
- Więc już wiesz? – spytała, kiedy stała już tylko pare centymetrów za nim. Westchnął.
- Hekate mi wszystko wyjaśniła. I pożegnałem się z Ronem i Luną. Spakowałem nam namiot, jakieś ubrania na zmianę i mydło, więcej nie potrzebujemy. – Mówił krótkimi zdaniami jakby o czymś myślał. -  Możemy ruszać wraz z pierwszymi promieniami słońca.
- Zostało nam do tego jeszcze parę godzin – zauważyła Hermiona. Draco przekrzywił lekko głowę, tak, że mogła zobaczyć jego profil.
- Zamierzałem je przespać. Podobno to ma być krótka droga, ale nie chcę tracić tam czasu na sen. – Odwrócił się do niej. – Chcę, żebyśmy wyszli stąd jak najszybciej. Żebyśmy mogli wrócić do naszych żyć, naszych przyjaciół. Żebyśmy mogli być razem. Żebyśmy mogli przełamać te wszystkie głupie tradycje czystej krwi, czy tak ujawnić, że ty też jesteś czystej krwi, nieważne. Żebym mógł ci się oświadczyć i żebyśmy mogli w spokoju dożyć dni starości. Żebyśmy…
- Czekakaj – przerwała mu Hermiona z szeroko otwartymi oczami. Na usta wstąpił jej lekki półuśmiech. – Chciałeś mnie prosić o rękę? – uśmiechnęła się szerzej, kiedy Draco zrobił wyjątkowo głupią minę. Chyba żałował  tego co powiedział. Hmm, to już nie było takie cudowne. – Czemu tego nie zrobiłeś?
Odczekał kilka długich sekund.
- Bo jak byłem już pewny, że mnie kochasz, byłaś martwa. A później tak trochę nie wziąłem tu ze sobą pierścionka.
- Nie oświadczyłeś mi się, bo nie zabrałeś ze sobą pierścionka? – Hermiona nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Draco, to najgłupsza rzecz jaką w życiu słyszałam! ?Na co mi jakiś głupi pierścionek, na gacie Merlina! Ja nie noszę pierścionków!
Utkwił w niej te swoje szeroko otwarte oczy o szarych tęczówkach. Zrobił jeden wolny krok. Potem drugi. A potem upadł, dosłownie upadł na kolana przed nią i wziął jej ręce w swoje.
- Hermiono Jean Granger -  wyszeptał, uśmiechając się delikatnie. Ona także się uśmiechnęła. -   Jesteś jedyną osobą której potrzebuję. Jesteś tą piękną nicią trzymającą mnie przy życiu. Jesteś tym, co chcę widzieć każdego dnia budząc się i zasypiając. Chcę żebyś była tą kobietą, która będzie matką moich dzieci.  Tak naprawdę nie mam ci sam nic do zaoferowania poza moją miłością, ale przysięgam, jeżeli zgodzisz się być moją żoną, będę ci dawał tyle miłości ile tylko zapragniesz. Hermiono, czy zgodzisz na to? Wyjdziesz za mnie?
- Tak – szepnęła, równie cicho jak on, a wtedy wstał, porwał ją w ramiona i zaczął całować w usta, w czubek nosa, w policzek, w szyję, a Hermiona poczuła się tak.. właściwie. Z nadzieją w sercu i duszy.
Oparła głowę na piersi Dracona i pozwoliła sobie zamknąć oczy.



[i] Adam Mickiewicz „Do M***”

sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział trzydziesty drugi - Szlaki

Całuski! Parę rozdziałów do końca zaczyna mi wracać wena, choć chyba mi tak ładnie i tak nie spływają słowa na elektroniczny papier Worda. Może to te wakacje? Właśnie, jak u was z ocenkami? Podtrzymałam tradycję, zdobyłam pasek. Mam nadzieję, że u was tak samo dobrze! Ale, nie przedłużam i życzę miłego czytania!
Na zawsze wasza
Serafino

Hermiona poczuła, jakby wszystko wokół niej zwolniło.
- Nie – wyszeptała na bezdechu zmartwiałymi ustami. Ogarnął ją chłód.
- Och, Hermiono, to ty! Tak bardzo się cieszę, nie masz pojęcia jak…
- Co ty tu robisz? – Hermiona okręciła się i stanęła twarzą do właścicielki głosu.
Stała teraz przed nią dziewczyna. Blondynka, o wielkich, niebieskich oczach, spłoszonym uśmiechu i białawych, chudych rękach. Wyglądała krucho w zwiewnej  sukience z niebieskiego jedwabiu, która podkreślała jej oczy. Był tak dziecinna i bezbronna, kiedy tam stała… Hermionie znów ścisnęło się serce.
- Mieszkam? – spytała niepewnie Luna. Zmarszczyła jasne brewki. A Hermiona poczuła że to wszystko ją przerasta i zachciało  jej się płakać. Tylko płakać.
·          
- Ale… dlaczego? -  zapytała wciąż smutna brązowowłosa, kiedy Draco zaprowadził je pośpiesznie do komnaty Hermiony po tym jak obu dziewczynom zaczęły cieknąć łzy z oczu. Bo Ślizgonka się nie cieszyła, a skąd. Wiedziała, że śmierć przyjaciółki była po części jej winą. Nie opłakiwała jej wcześniej, nie chciała uwierzyć w słowa gazety.  A teraz to poczucie winy, smutek, żal, uderzyły w nią jak fala, kiedy spojrzała w pełne niewinności oczy młodszej od siebie dziewczyny. Rozpadała się. Co jeśli to przeważy szalę, co jeśli nie będzie umiała sobie z tym poradzić?
- Tu jest moja mama – Luna wzruszyła kościstymi ramionami. Uśmiechnęła się łagodnie do Hermiony. – Pewnie to będzie jakaś profanacja, ale pod pewnymi względami cieszę się, że  umarłam. Miło jest być znowu blisko niej.
- Masz rację. Nie powinnaś tak mówić - Hermiona przycisnęła ciasno nogi i objęła je ramionami. W tej pozycji czuła się bezpiecznie. Chociaż…
Wzięła głęboki wdech. Najpierw jeden, potem drugi…
- Gdzie ona jest teraz? Twoja mama?
- W jednej z tych wielkich sypialni, podlewa swoją grządkę  Ogryzków Wybucholubiących – Hermiona nie miała pojęcia co to jest. Miała nadzieję, że nie widać tego na jej twarzy. – Czekała na mnie przez te wszystkie lata, wiesz? Byłam jej niedokończoną sprawą. – Popatrzyła z zamyśloną miną na szare równiny za oknem. – Tu jest wiele takich ludzi, czekających na innych ludzi. Przyjaciół, ojców, kochanków…  Ja poczekałam na ciebie. – Znów zwróciła wzrok na Hermionę. Jej oczy byłe pełne zamyślenia i tęsknoty za… czymś.
- Na mnie – powtórzyła głucho Hermiona. Wiedziała, że zasługuje na karę, ale po prawdzie nie podejrzewała, że dobroduszna Luna zechce jej ją wymierzyć. – Co chcesz ze mną zrobić? Przyjmę każdą karę.
- Karę? – zdziwiła się blondynka. Zmarszczyła brwi. – Nie, co? Dlaczego miałabym cię karać?
- Wpędziłam cię tutaj – Hermiona zamachała rękami na otaczający je pokój. – Twoja śmierć była moja winą… moją bardzo wielką winą. -  spuściła głowę. Tak, czuła się z tym źle.
Luna spojrzała na nią w osłupieniu, nietypowym dla byłej Krukonki.
- Hermiona. Czy ty się prosiłaś o starożytną czarownicę mieszkającą w twojej głowie, kiedy byłaś żywa? – spytała.
- Nie. – mruknęła Hermiona, patrząc w bok.
- Czy prosiłaś się o inną starożytną czarownicę próbującą cię zabić.
- Nie, ale…
-  A może o opętanie przyjaciela przez tę czarownicę?
- Nie! – wykrzyknęła zestresowana Ślizgonka. – Ale gdybym zrozumiała szybciej, zareagowała prędzej, nie doszłoby do tego. A tak? Zniszczyłam nam życie! – poczuła jak słone łzy znów spływają jej po policzkach. Jedna, druga…
- Skąd wiesz, że poszłoby lepiej? – spytała spokojnie blondynka. – Po tych wszystkich latach ciągle robisz ten sam błąd, Herm. Zamykasz umysł. Myślisz, że istnieje tylko czerń i biel. Że można żyć lub nie żyć, chcieć lub nie chcieć.  Myślisz, że teraz, jak  rozmawiamy, nie żyjemy.
- Nie, nie żyjemy. Nasze ciała leżą bez ruchu gdzieś nad nami – burknęła Hermiona.
- A ja czuję, że żyjemy. Nadal wszystko słyszymy, czujemy. – uśmiechnęła się. – Naprawdę umrzemy dopiero wtedy, kiedy stracimy swoją osobowość i zdolność odczuwania.
- To poetycka i bardzo naiwna myśl – westchnęła Ślizgonka.
- Ale chciałabyś, żeby okazała się prawdą.
Hermiona podniosła wzrok. Luna patrzyła się na nią jak siostra, której nigdy nie miała. Ze… zrozumieniem?
- Chciałabym –szepnęła więc.
·          
- Oszaleję tutaj – powiedziała głośno Ginn, kiedy po raz kolejny zaczęła okrążać bibliotekę w domu Malfoy’ów. – Powinni już wrócić pare dni temu!
- Może mają jakieś problemy – powiedział nieobecnym głosem Blaise, siedzący w pozycji lotosu przed kominkiem i czytający Opowieść o dwóch miastach. W ostatnich dniach zainteresował się literaturą mugolską. Teraz podniósł głowę, wyrwany ze świata książki. – Pansy już poszła spać?
- Tak. Ale pomyśl, Blaise. Skoro są jakieś problemy, to musi znaczyć, że nasz plan nie wypalił. A planu B, jakbyś nie zauważył. – skończyła zdenerwowanym głosem.
Blaise odłożył książkę i spojrzał na nią z czułością w spojrzeniu, przechylając głowę. Ginny poczuła, że się rumieni, co było zupełnie nie na miejscu. Całowała się z nim i więcej, a mimo to jego wzrok wciąż przyprawiał ją o to dziwne uczucie.
- Choć tutaj – powiedział po chwili. Ginny spełniła tę prośbę, podchodząc do niego małymi kroczkami. Jego twarz miała w sobie jakieś światło, znajome, które zawsze ją przyciągało. Teraz usiadła tuż koło niego i położyła głowę na jego podołku. Zaczął gładzić ją po włosach i napiętej szyi, pewnie i lekko.
- Martwię się – wyszeptała, patrząc na dogasający kominek. Burza świstała gdzieś za oknem. – To nasi przyjaciele, Blaise.
- Myślisz, że tego nie wiem? – on także szeptał, kiedy bawił się jej kosmykami. Miął ciepły oddech pachnący wanilią i czekoladą. – Myślisz, że nie czuję, że oszaleję, kiedy myślę, że nie ma ich tutaj?
- Nie wyglądasz na szczególnie zmartwionego.
- Bo im to nie pomoże. A ja mam własne problemy. – Jego głos był głuchy. Ginny zmarszczyła brwi i przekręciła głowę, żeby spojrzeć na jego twarz. Malowało się na niej zmartwienie.
- Które? – zapytała, wciąż cicho.
- To, że będę musiał oznajmić mojej matce, że zamierzam poślubić kobietę z rodziny, której ona szczerze nie cierpi – Zrobił śmieszną minę. – Chyba będę musiał doprawić czymś Ognistą Whisky zanim to zrobię.
- Nie oświadczyłeś mi się jeszcze – Ginny uśmiechnęła się. – Nie wiesz, czy się zgodzę.
- A kto mówi o tobie? – zaśmiał się krótko, jak pies. Był potem przez chwilę cicho. -  A zgodziłabyś się? – zapytał w końcu.
- Chyba zależy od tego jak byś to zaproponował – Ginny uśmiechnęła się jadowicie. On w odpowiedzi zmrużył oczy, i nagle, nie wiadomo jak, była już na nogach, jego ręce wciąż na jej biodrach, a on sam klęczący na jednym kolanie.
- Hej! Czy ja ci pozwoliłam się tak podnosić? – spytała z cieniem śmiechu w głosie. W zasadzie to nie podejrzewała,  że on jest na tyle silny, żeby ją podnieść, samemu siedząc. Może i była niska, ale nie ważyła tyle co piórko.
- Chyba powinnaś się nauczyć, że ja nie pytam o pozwolenie, moja droga – powiedział z cichym śmiechem, lecz zaraz potem spoważniał. Ginny spojrzała na jego skupioną twarz i poczuła błysk strachu, ekscytacji. On chyba nie..?
- Ginewro Molly Weasley  - zaczął uroczystym głosem, biorąc jej dłonie w swe dłonie. – Pare tygodni temu zakochałem się w tobie. Pare tygodni temu zmieniłem się z tego powodu na dobre. Kochanie ciebie zmieniło mnie. Prawdopodobnie brzmię teraz jak palant, ale w jakiś cudowny sposób nie dbam o to. Ale to bezcelowe, więc przejdę do sedna. Ginny Weasley, czy chciałabyś stać się Ginny Zabini?
Ginny poczuła jak jej serce zaczyna galopować. On nie żartował. On naprawdę chciał ją poślubić i spędzić z nią życie, pomimo tych wszystkich kontaktów i układów.
On… musiał ją kochać.
- Powinieneś wsadzić tam więcej głupich, słodkich słówek  - powiedziała ze słabym, niedowierzającym uśmieszkiem, czując jak szczęście powoli podchodzi od żołądka coraz wyżej i rozprzestrzenia się po całym ciele – ale myślę, że mogę się zgodzić – skończyła już z większym uśmiechem.
Zobaczyła jak jego oczy rozszerzają się w niedowierzeniu. Skoczył na nogi i pocałował ją; słodko, delikatnie, ale on nie chciała tej delikatności. Przyciągnęła go bliżej, tak, że ich ciał nie dzielił nawet milimetr i wplotła palce w przydługie włosy wijące się na jego karku. Jego ręce przesuwały się po jej ramionach, plecach, talii, udach, a  ona czuła, że to nie dość, że to jej nie wystarcza. Zaczęła całować go tak, jak nigdy nie całowała żadnego mężczyzny i kiedy oboje upadli na miękki dywan koło kominka, pozwoliła, żeby pochłonął ją ogień.
·          
 - Więc pozwól mi sobie pomóc – powiedziała z dziwną desperacją w głosie Luna i znów się uśmiechnęła. – I  przyjmij to -  wyciągnęła rękę.
Na jej dłoni leżał ciasno zrolowany, owinięty czerwoną wstążeczką,  nieduży kawałek pergaminu. Nie wyglądał jakoś specjalnie.
- Co to? – Hermiona zmarszczyła brwi, biorąc karteczkę. Pergamin był kruchy, jakby przeleżał w zapomnieniu wiele lat i mógł się rozpaść w każdej sekundzie.
- Znasz pewnie mity greckie? – spytała Luna. Hermiona pokiwała głową. – Cóż, od kiedy moja mama tu trafiła, nie siedziała bezczynnie. Mówiłam ci, że była z niej bystra czarownica. Więc kiedy usłyszała, że gdzieś, jak w każdym potężnym czarze jest luka, postanowiła znaleźć wyjcie. Dla mnie, ale…
- Czekaj, gubię się. W jakim czarze? – spytała brązowowłosa.
- Mam na myśli czar, który stworzył to miejsce. Przecież nie zawsze tu było, na początku było samo piekło i niebo, żadnej poczekalni.  Stworzyła je ta sama czarownica, przez którą wszystko się zaczęło – Hekate.
- I która teraz mnie unika – mruknęła Hermiona tak, jakby właśnie zdała sobie z tego sprawę.
- No i musi być sposób na odczynie zaklęcia, prawda? W tym wypadku jest to ścieżka. Trudna ścieżka, pełna niebezpieczeństw, bla, bla, bla,  ale już ktoś ją kiedyś przeszedł.
- Orfeusz – szepnęła Hermiona. Ona wiedziała. Kiedy opowiadała Hekate ten mit, ona cały czas wiedziała i nic nie powiedziała.
Zdrada boli.
- Więc znalazła tę mapę i teraz dała ją mi. Ona już nie może wrócić, ponieważ jej ciało się rozpadło podczas wybuchu w którym zginęła, ale moje jest zakonserwowane czarami. Tak samo jak wasze.
Hermiona ledwo ją słuchała.
- Mogę to otworzyć? – spytała.
- Pewnie. W końcu jest dla ciebie. Czytałam to już, ale tylko mapę w miarę rozumiem. Reszta jest zapisana runami, a ja na starożytne runy nie chodziłam. No i nie możemy tego pokazać nikomu innemu, więc zostajesz tylko ty. – mówiła Luna, kiedy Hermiona odwiązywała delikatnie wstążeczkę. Mapa natychmiast rozwinęła się, w jednej chwili cała płaska, zamiast zawijanej na końcach. Całą była pomalowana czarnym atramentem.  Zaczynała się w lewym dolnym rogu. Był tam rysunek, przedstawiający  wielki zamek z wieżami rodem z baśni tysiąca i jednej nocy. Obmywały go fale morza ciągnącego się do wielkiego pasma gór z śnieżnymi czapami na wierzchołkach. Stamtąd znów wypływała woda, tyle, że tym razem w formie rzeki. Była na niej maleńka łódka z żaglem w kształcie liścia, która wpływała do wielkiej paszczy najeżonej zębami.[i]
To akurat nie wyglądało zachęcająco. Hermiona przeniosła wzrok na runy po prawej stronie i zachłysnęła się łatwością tego tekstu.
- Przeczytam bez tych głupich rymów, okay[ii]? – powiedziała, podnosząc podekscytowany głos na Lunę. Dziewczyna pokiwała głową, zaciekawiona. Brązowowłosa wzięła głęboki oddech, czując jak jej wnętrzności zaciskają się ze szczęścia.
- Ścieżka będzie prosta, a kręta
Twoje nogi podążą za spojrzeniem
Wyruszysz nocą, lecz dniem
Przejdziesz suchą nogą szare morze
Wespniesz się w dół zimnych gór
Las poprowadzi cię po rzece
Pochłonie cię zimny, ciemny stwór
Narodzisz się śmiercią
Ufając sercu
Luna spojrzała na nią roziskrzonymi oczami.
 -Merlinie, teraz to takie proste! Dziecinna zagadka! Będziecie mogli stąd wyjść tak łatwo, tak  łatwo! Jak  się mama dowie, będzie przeszczęśliwa! I…
- Luna. Luna, czekaj. - Hermiona zmarszczyła brwi w niezrozumieniu. – Jak to my?
- Och, nie wspomniałam? – Blondynka przegryzła wargę. – Nie idę z wami, Hermiono. Zostaję tutaj, żeby przejść z mamą na drugą stronę.  Już nie wrócę do świata żywych.



[i] Baaaaardzo uproszczona

[ii] Okay, Hazel Grace? J

niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział trzydziesty pierwszy - trzecia szansa

Witajcie dziewczyny, chłopaki! Trzydziesty pierwszy rozdział, a wraz z nim - trochę informacji ode mnie.WAŻNYCH!!!
Postanowiłam mimo wszystko skończyć z Dramione, ale... nie skończyć z pisaniem i blogami. Będę dalej pisać fantazy, ale nie fanfiction, bo to mi po prawdzie już nie pasuje. Trudno mi pisać o uczuciach osoby, której sama nie stworzyłam.Co powiecie na Nefilim? :) Mam już zaczęte nawet. Mam nadzieję, że z tym będę pisać szybciej, ładniej, przede wszystkim - ciekawiej.
Cały ten blog złoże w jeden dokument i wrzucę na chomikuja w pdf'ie i mobi na e-booki.
Będziecie czytać? :)
Wasza
Serafino

 Są chwile, w których twoje zamiera. Nagle staje, odmawia posłuszeństwa i przestaje bić. Każdy mógłby powiedzieć, że choć raz tego doświadczył, bo to, choć nietypowe, dzieje się co chwila. Pierwsza miłość, ptak przelatujący przed oczami, brak schodka pod stopami, kiedy myślisz, że on tam jest.
Ale czasem przerywa bicie z powodu wiadomości, która zmienia twoje życie. Luz, blues i muzyczka – bum bum, bum…, …, bum bum - następuje tragedia.
To było wszystko, co Hermiona myślała, kiedy dowiedziała się, że Morgana zginie już za parę chwil. Czuła zawiść, złość, nienawiść i to przez cały czas, ale kiedy ta wiadomość do niej dotarła, zniknęły. Pustka… czuła pustkę. Jak opisać to uczucie, kiedy wiesz, że do tego, aby twoje życie mogło znów być twoim życiem potrzeba czyjejś śmierci?
- Należy się suce – powiedziała jednak jadowicie. Jad poczuła drugi.
Draco spojrzał jej w oczy. Odbijały się w nich te same emocje, które goniły dookoła głowy Hermiony i para pewnych wojowniczo zmrużonych, brązowych oczu.
- Myślałem, że wyznajesz zasadę przebaczać i zapominać – powiedział twardo z nutką zdziwienia w głosie. – I że nie przeklinasz – dodał.
 - Ona - stuknęła go palcem w szeroką pierś – mnie zabiła. Nigdy nie przebaczę i nigdy nie zapomnę. – Obróciła się lekko na pięcie i wyszła z pokoju powiewając grzywą brązowych loków. Stukot jej obcas dobrze było słychać na marmurowych posadzkach.
Młodzi mężczyźni spojrzeli na siebie zdziwieni. Ron wzruszył ramionami.
- Na mnie nie patrz. Kiedyś była miła.
·          
Hermionę dogonili na schodach prowadzących do lochów. Były one równie wystawne i bogato zdobione co reszta pałacu: były tam bazaltowe poręcze, bogate malowidła na ścianach, kryształowe żyrandole zawieszone na suficie. Jednak nawet to nie mogło odegnać nieprzyjemnego zapachu wilgoci płynącego z podziemi.
Zbiegli po szerokich schodach do lochów, wyglądających… dość odpychająco. W przeciwieństwie do schodów, wyglądały zupełnie adekwatnie. Wręcz ociekające wilgocią, pokryte grzybem ściany z ciosanego kamienia, pochodnie w uchwytach z czaszek i pełno dziur w podłodze. Oprócz tego oczywiście zakratowane, puste cele w grubych ścianach.
Tylko jedna była zapełniona. Na środku celi, rozparta na dywaniku w orientalne wzory, w pozycji lotosu siedziała Morgana.
Wyglądała na całkowicie spokojną i wyciszoną. Medytowała chyba. Na jej krwistoczerwonych wargach pojawił się delikatny uśmieszek, kiedy otworzyła swoje białe oczy i ujrzała trójkę czarodziei.
- Dziwnie ujrzeć was w takim składzie – powiedziała cicho. – Kiedy w gazetach pisali o chłopcu, który przeżył, była brązowowłosa, rudy i brunet. Teraz jest mądrala, ofiara i… śmierciożerca.
- Co chcesz osiągnąć, Morgano? –spytała się Hermiona, podchodząc do celi i siadając po turecku przed kratami. Dwoje młodych mężczyzn ustawiło się za jej plecami z założonymi rękami. – Złośliwość nie ma wielkiego sensu w obliczu śmierci.
- Nie. Nie ma. Ale ja was nie lubię – westchnęła, lecz zaraz uśmiechnęła się szeroko płomiennowłosa. Wstała i pstryknęła palcami. W jakiś dziwny sposób jej ubrania zaczęły zwijać się, kurczyć, rozciągać, aż bogato zdobiona toga zniknęła, zastąpiona przez jakąś dziwną suknie. Miała zielony, płaski, wypierający biust do góry gorset w delikatne, złote esy-floresy, ciemnozłotą spódnicę przetykaną jadeitowymi nitkami oraz rozszerzające się na końcach rękawy, przechodzące od ciemnej zieleni do brązowo-żółtego odcieniu złota. Na dość drapieżnie wyciętym dekolcie miała zdobiną onyksami kolię, a na misternie upiętych włosach coś pośredniego między tiarą księżniczki, a czepkiem.
- W krynolinie trochę trudno im cię będzie wsadzić do grobu – zakpiła Hermiona.
- To jest fortugał, dziecko – spojrzała na nią z wyższością Morgana. - Podobną suknię miała na sobie Anna Boleyn w chwili ścięcia. Nie uważasz, że pasuje w takim razie do sytuacji?
- Ja nawet nie wiem kim była Anna Boleyn – wymamrotała Hermiona. Nie lubiła nie wiedzieć nawet najmniej znanych faktów, a Morgana patrzyła się na nią teraz z jadem w oczach wyraźnie dającym do zrozumienia, że powinna to wiedzieć.
- Anna Boleyn była czarownicą i żoną Henryka VIII, najokrutniejszego z królów Anglii. Została niesłusznie oskarżona o zdradę stanu i inne takie. – Hermiona spojrzała się na niego szeroko otwartymi oczami.  On wiedział coś, co ona nie? Napotykając jej spojrzenie, wykonał gest przypominający wzruszenie ramion połączony z machaniem rękami. – Jej portret wisi w Hogwarcie.
- Lubię tego chłopaka –Morgana spojrzała na niego z aprobatą w oczach i wygładziła na spódnicy nieistniejącą zmarszczkę. –Ale do rzeczy. Pytasz mnie co chcę przez to wszystko osiągnąć. Odpowiedz: Chcę wiele, lecz nie mogę nic. Sama, ale w tym okrutnym świecie nikt mi nie pomoże.
- Nazywasz to okrutnym światem? – Hermiona uniosła wysoko prawą brew. – Ty także sprawiłaś, że on taki jest.
- Byłam okrutna, bo świat był dla mnie okrutny. Oculum pro oculo, dentem pro dente.
- Qui gladio ferit, gladio perit.[i] Draco zaśmiał się, kiedy te słowa opuściły usta dziewczyny. -  To też mówi o sprawiedliwości, Morgano. Czy to także ci się podoba?
Kobieta spojrzała na nią z politowaniem, jakoś widocznym w mlecznych oczach.
- Myślisz, że wiesz dużo. Myślisz, że znasz świat –powiedziała zduszonym głosem. – Ale ty nie wiesz nic. Twoja mała wiedza oparta na namiastce inteligencji, jaką wy już nazywacie geniuszem, jest prochem w porównaniu z moją wiedzą, niczym wobec wielkości Jedynego. I żal mi cię. Tacy jak ty nie uznają sił większych od siebie, są zaślepieni dumą i ślepo prą naprzód.
- Może to dobrze? – odezwał się nagle Ron. Morgana obróciła się do niego wężowym ruchem, a fałdy jej sukni załopotały.
- Niby dlaczego? –syknęła.
-Bo.. nie poddają się. Próbują nawet jak upadają – spojrzał jakoś dziwnie na Hermionę.  Zmarszczyła brwi. Czy on naprawdę miał to na myśli Naprawdę myślał, że ona jest… taka? – Nie dają się stłamsić.
Morgana spojrzała się na niego w zamyśleniu. Później lekko pokręciła głową.
- Z niektórymi rzeczami po prostu trzeba się pogodzić, młody chłopaku. Niektóre rzeczy po prostu za nic nie dadzą się przejść. Są ironią losu, bo przecież ironią losu jest wiedza o tym jak wyjść z tego cholernego królestwa i kompletny brak pomysłu jak wyjść z tej…
- Wiesz jak stąd wyjść? – zawołali równocześnie Draco i Hermiona, oboje z szeroko otwartymi oczami.
·          
- Wiem – powiedziała ze spokojem Morgana, znów przybierając na usta tajemniczy uśmieszek. 
Gdzieś w górze rozległy się kroki i Hermiona zrozumiała, że musi się śpieszyć.
- Jak? Jak można się stąd wydostać? -  zapytała, przypadając w jednej chwili do krat. Pogodziła się już z tym, że zostanie tu na zawsze, ale jeżeli istniał sposób, jeżeli jakaś nadzieja wciąż była…
- Dlaczego miałabym się tym z tobą dzielić? –spytała całkowicie poważna Morgana.
- Ponieważ zmażesz w ten sposób choć część swoich win i będziesz miała czystsze serce podczas Sądu Ostatecznego?
Morgana zdawała się rozważać propozycję.
- Nie – potrząsnęła w końcu głową. Hermiona poczuła jak gniew znów wypełnia jej serce. Zacisnęła mocniej ręce na kratach, tak mocno, że zza jej paznokci popłynęła krew, choć ona wcale tego nie zauważyła.
- Po pierwsze to jak już pewnie wspomniałam, nie lubię cię. Po drugie, nie zaoferowałaś mi nic naprawdę godnego uwagi – powiedziała spokojnie, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Ślizgonkę. Morgana była mądra, naprawdę sprytna, jednak serce miała czarne. Zabijała bez wahania i nie czuła potrzeby,  żeby dzielić się ze światem jej mocą i mądrością. Och, tacy ludzie naprawdę ją wkurzali.
- Co byś więc chciała, żmijo? – wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.
-Umowy. Umowy, że jeżeli powiem wam pewną drogę do waszych ciał, ty oddasz mi miejsce w duszy twojego pierwszego dziecka. Nie będę wpływać na jego decyzję, lecz będę tylko obserwatorem. – Choć nadal dalekie, kroki zrobiły się głośniejsze i Morgana przysunęła się także do krat. Była znacznie wyższa od Hermiony, ale brązowowłosa z łatwością mogła zobaczyć błyski w jej oczach. – Moja magia będzie je wspierać. Moja mądrość będzie pomagać dokonywać mu trafnych wyborów. Moje…
- Nie. Dosyć tych bzdur – Draco nagle wystąpił o krok do przodu, a w jego głosie można było usłyszeć furię. Hermiona z niepokojem  poszukała jego ręki, a kiedy znalazła, mocno uścisnęła. To, co mówiła Morgana, było chore. Czy ona naprawdę myślała, że skarze swoje dziecko na takiego samego pasażera w ciele, jakim kiedyś była dla niej Hekate? – Nie masz po co tracić śliny. Nigdy się na to nie zgodzimy.
- Wy? – Morgana kpiarsko uniosła prawą brew. – Jej się pytam.
- W moich planach jest, aby to dziecko było także moim dzieckiem, więc chyba mam prawo głosu – powiedział, a jego głos był pewny. Uścisnął lekko palce Hermiony, a ona poczuła ciepło rozlewające się w jej klatce piersiowej. Co prawda nie zapytał się jej jeszcze o nic, a za to wyskakiwanie z dzieckiem miała mu potem zamiar spuścić porządne manto, ale wiedza, że kocha ją na tyle, żeby chcieć mieć z nią dzieci była dobra, naprawdę dobra. Zresztą, to było też w jej planach. I też nie miała zamiaru oddawać dziecka Morganie jak jakiemuś Titelituremu.
- Nie. Zwariowałaś? – spytała się Morgany z szeroko otwartymi oczami. – Nie przehandluję mojego życia na życie mojego dziecka.
  -No to tu zostajesz.
- I dobrze -  młoda dziewczyna otwarła oczy jeszcze szerzej.  –Nie rozumiem cię, Morgano. Może i jesteś mądrzejsza i starsza od nas wszystkich, może tak, ale ty po prostu…
- Hermiona – powiedział  ostrzegawczo Ron, oglądając się z niepokojem  przez ramię na zbliżające się w korytarzu cienie, jednak dziewczyna mówiła dalej, wzburzona słusznym gniewem i niepokojem.
-… nie rozumiesz miłości! Znam twoją historię, Morgano. Czy skazałabyś miłość swojego życia na taki los? Czy pozwoliłabyś, żeby osoba, która cię zabiła, mieszkała w jej głowie? To chore! – wykrzyknęła.
- Nic nie wiesz o miłości! – wysyczała Morgana, uderzając otwartą dłonią w stalowe kraty, a  końcówki  jej włosów uniosły się lekko w powietrze. Powiało od niej gorące powietrze. – Myślisz, że coś o tym wiesz! A nie, dzieciaku, nie wiesz!  I nie próbuj tego porównywać! Co ma w sobie lepszego  jedna, krótko żyjąca dusza w porównaniu z oceanem wieczności, mądrości!?
Hermiona poczuła jak wszystkie mięsnie w jej ciele tężeją, a obca ręka przesuwa ją na bok. 
- Ma w sobie więcej miłości – wyszeptała i patrzyła jak umundurowany, milczący strażnik zabiera nagle znów skamieniałą Morganę ku jej przeznaczeniu.
·          
- … niniejszym uznaję się oskarżoną za winną, a wyrok śmierci poprzez ścięcie głowy mieczem natchniętym mocą Boską. Wyrok zobowiązany jest do wypełnienia go natychmiastowo.
To był krótki proces. Formalności.
- Już drugi raz mieliśmy nadzieję i już drugi raz zawiodła – szepnęła Hermiona do stojącego obok niej Dracona obserwując jak Morgana idzie wyniosłym krokiem na podwyższenie, gdzie czeka kolejny milczący strażnik dzierżący u pasa biały jak mleko miecz.
- Do trzech razy sztuka – odszepnął blondwłosy chłopak, ale w jego głosie słychać już było zrezygnowanie. Do Hermiony wróciło poczucie winy. To przez nią się tu znalazł.
- Draco, ja…  - zaczęła mówić, ale on już jej nie słuchał. Patrzył się z uwagą na podwyższenie, gdzie Morgana właśnie kładła głowę. Podniosła wzrok dokładnie w chwili, kiedy Hermiona zwróciła na nią spojrzenie.
O uśmiechnęła się do niej kpiąco.
Suka jedna.
A później jej głowa potoczyła się w dół po uprzednio przygotowanej słomie.
W brązowowłosej coś się uśmiechnęło, w samym jej sercu.
- Herm? – usłyszała zza pleców.


[i] Oko za oko, ząb za ząb
Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział trzydziesty - Jest cienka linia między miłością, a nienawiścią.

Wraca córa marnotrawna!
Buźka, kochani. Dużo czasu minęło od ostatniego posta i czuję się z tym źle jako cholera. Ale cóż - tęskniliście? Anyway, pewnie was ciekawi inna kwestia. Tak, zostaję. Dociągnę to do końca, napiszę następny i jeszcze potem następny blog ( a później zyskam światową sławę ). Więc... Gimnazjalistom jeszcze życzę na jutro szczęścia, a wam radości z rozdziału!
Serafino
Ps. Ogląda ktoś Supernatural? Jak tak, wolicie Sama, czy Deana? U mnie zdecydowanie team Dean <4

Hermiona w życiu by tego teraz nie przyznała, ale czuła się głupio.
Była wysmarowana jakąś dziwną mazią od czubka głowy do małych palców u stóp i stała w jakimś wielkim kółku z odrobinę niepokojącym pentagramem, znajdowała się w pałacu królowej świata umarłych i musiała uważać, żeby nie zobaczyła ich żadna ważna persona… Bóg, na przykład.
- Dobra.  Teraz  czytamy jakieś tajemne, łacińskie formuły, aby nas… wróciło? – spytał się Ron. Stał parę metrów od niej, a jego pomarańczowe włosy wyjątkowo niekorzystnie kontrastowały się z czerwoną mazią.
- Nie. Teraz mamy się teleportować – Draco przewrócił oczami  i rzuciła Hermionie spojrzenie mówiące „On tak zawsze?”. Dziewczyna pokręciła na niego głową z przyganą, ale jej spojrzenie pozostało czułe. Niedługo wrócą, wszystko się ułoży… Będą żyć długo i szczęśliwie. Tak?
Tak.
- A więc widzimy się na górze? – spytał się Dracon. Hermiona pomyślała, że wygląda prawie tak radośnie jak ona się czuje. Oczy pałały mu blaskiem, cieszył się jak dziecko przed gwiazdką.
- Na górze – wyszeptała Hermiona, zamykając oczy. Ostatnią rzeczą jaką widziała, zanim czerń pochłonęła jej wzrok, był on.
A potem się teleportowała.
·          
Na początku było normalnie. Ssanie w żołądku, jakby lekki kac – zawsze tak się działo podczas teleportacji. Uczucie przenoszenia, przeciskania, wiru.
Lecz nagle wszystko zaczęło się walić.
Hermiona poczuła jak całe jej ciało drży, najpierw słabo, w następnej sekundzie mocniej.  Uderzyła w niewidzialną ścianę, jedną, drugą. Przed oczami zaczęły tańczyć jej kolorowe plamy.
I wszystko się skończyło. Leżała na czymś twardym i rozpaczliwie próbowała złapać powietrze, które umknęło gdzieś podczas upadku.
- Hermiona! – usłyszała gdzieś z boku zduszony głos, ale nie przejęła się nim. Lepiej były wpatrywać się w znajomy sufit. Coś jej przypominał… salę balową? Bibliotekę? Merlinie, udało się! Była w bibliotece Malfoy’ów, patrzyła na te samo co kiedyś kremowe sklepienie. Tylko dlaczego było tu tak zimno jak w lochu? Przecież tu był kominek.
Pochylili się nad nią dwaj chłopacy. Jeden o włosach koloru zbliżonego do écru, drugi z kudłami jak marchewki. Wyglądali na zaniepokojonych.
- Dobrze być w domu, co? -  spytała się cicho. I zemdlała.
·          
- Jak to nie udało się? – Hermiona wyprostowała się na szerokim otomanie. Co ten Ron gadał? Dlaczego znajdowała się wciąż w swoim pokoju w Kranie zmarłych?
- Herm. Po prostu. Nie udało się , więc leż jeszcze – pchnął ją delikatnie z powrotem na miękkie poduszki, zaciskając szczękę. – Raz już zemdlałaś, a ja odpowiadam za to, żebyś nie zrobiła tego znowu do powrotu Draco.
- Świetnie -  z miną naburmuszonego dziecka umościła się wygodniej na wypchanych pierzem poduszkach. – Ale widziałam sufit. Taki jest w bibliotece Malfoy’ów.
- Widziałaś sufit sali balowej w której się teleportowaliśmy. Pewnie są podobne –Powiedział ze znużeniem w głosie.  Hermiona dopiero teraz zauważyła, jak źle wyglądał. Miał ciemne wory po oczami i ziemistą cerę, zupełnie jakby nie spał od paru dni. Ona czuła się źle, prawda, ale właśnie zdała sobie sprawę, że zapomniała o swoim przyjacielu. Jak długo była dla niego tak samolubna?
- Potrzebujesz snu – stwierdziła rzeczowo, przesuwając się na tym sofo-podobnym meblu. Odgarnęła z siebie koc. – No właź. Pogadamy jeszcze, ale im wcześniej zaśniesz tym lepiej.
- Mam wejść z tobą do łózka? Wiesz jak to wygląda, prawda? – Ron popatrzył się na nią z dziecinnym niedowierzaniem na twarzy.
- Och, daj spokój. Jesteśmy przyjaciółmi, zapomniałeś? Przyjaciele nie czują się niekomfortowo, nawet leżąc ze sobą pod jednym kocem. – przechyliła głowę, patrząc na niego z przyganą. Myślał, że zaprasza go do swojego łóżka? Ta, jasne.[i]
Ron popatrzył na nią niepewnie i z podejrzliwością, ale zaczął zdejmować buty. Chociaż w ubraniu, położył się koło przebranej w delikatną koszulę nocną Hermionę. Dziewczyny okryła ich oboje kocem i ułożyła się tak, żeby obojgu były wygodnie.
- Dobra. Draco mówił, czemu mogliśmy się nie przenieść? – spytała się rudowłosego, który leżał już z zamkniętymi oczami. Nie spał jednak.
- Przypuszcza, że ten świat jest jak lustro weneckie. Możesz do niego wejść… ale wyjść już nie.
- Czyli innymi słowami wszystko zawaliliśmy – westchnęła Hermiona. – Przeklęta Morgana. – dodała ze złością.
- Ma być stracona  jeszcze jutro. Ileś tam po zmroku – powiedział sennie Ron. Hermiona spojrzała się na niego z dziwnym wyrazem w oczach. Co?
- CO? – powtórzyła głucho swoje myśli.
- Uznali ją za niebezpieczną. Za psychopatkę. No i stwierdzili, że należałoby ją wyeliminować. Jest gdzieś tu… w pałacu.
- Wow. Należy jej się – powiedział z, mimo wszystko, lekkim szokiem. Po prostu ją… zetnę? Powieszą? Mieli dwudziesty pierwszy wiek, ale tutaj to  można się było wszystkiego spodziewać. Spojrzała na Rona, chcąc zapytać się o jego zdanie w tej sprawie, ale chłopak już… spał.
Dziewczyna spojrzała na niego z nagłą czułością w oczach. Wyciągnęła rękę i odgarnęła mu parę rudych kosmyków z czoła. Wyglądał… inaczej, kiedy spał. Niemal mogła sobie przypomnieć, dlaczego się w nim zakochała.
Poprawiła swoją poduszkę i zasnęła z czołem na ramieniu chłopaka.
·          
Kiedy się obudziła, za oknem było już ciemno, a w fotelu siedziała samotna postać ze spuszczoną głową i splecionymi palcami. Hermiona uśmiechnęła się sennie, widząc jasną czuprynę.
- Powinnam powiedzieć dzień dobry, czy jeszcze dobranoc? – zapytała ze śmiechem czającym się gdzieś w głębi gardła. Draco podniósł głowę.
- Już dzień dobry, choć dla ciebie wciąż dobranoc – powiedział zmęczonym głosem, uśmiechając się jednak kącikami ust. – Ale nie wmówisz mi, że w tej pozycji było ci wygodnie.
Hermiona spojrzała na otoman. Rzeczywiście, musiała być zwinięta na precel, Ron strasznie się rozpychał. Chyba nawet miała odciśnięty guzik z jego mankietu na twarzy. Potarła go ręką w lekkim zażenowaniu.
- Przyznaję – uśmiechnęła się przepraszająco. – Chyba domyślam się, czemu się obudziłam. – Wstała i, chwiejąc się, przekroczyła nad pochrapującym Ronem i stanęła na zimnej podłodze. Podwinęła odrobinę palce, czując chłód marmurowych posadzek i zadrżała. Z nagłym błyskiem w oku spojrzała na chłopaka. Wyglądał bardzo… gorąco w tym chłodnym półmroku. Podbiegła więc do niego o i się przytuliła. A co, zimno jej było jak cholera.
Poza tym, poza bijącym od niego ciepłem jak od kaloryfera, miło było też przytulać się do kaloryfera umieszczonego na jego brzuchu. 
- Chyba oszczędzają na ogrzewaniu – szepnęła, przyciskając ucho do jego klatki piersiowej. Pod warstwą mięśni gładkich biło serce, słyszała jak przyśpiesza i zwalnia co chwila.
- Niewątpliwie – zaśmiał się gdzieś nad jej głową i przytulił mocniej. – Choć. Musisz się wyspać.
- On zajął moje łóżko – wskazała kciukiem za siebie. Draco spojrzał w tym kierunku i prychnął jakoś dziwnie.
- Ten pałac jest ogromny. Jestem pewien, że znajdziemy ci jakieś łóżko. Chodź – pociągnął ja do drzwi i na jeszcze zimniejszy korytarz. Szli chwilę w milczeniu.
- Jesteś jakiś milczący – zaśmiała się cicho Hermiona. Ona miała o wiele lepszy humor od niego.
-  Jestem smutny – wygiął usta w grymasie.
-  Bo? – zmarszczyła brwi dziewczyna. Nie rozumiała go. Przecież wszystko było w znakomitym porządku.
- Bo? Hermiono, czy ty siebie słyszysz?-  Zatrzymał się i stanął twarzą do niej z dziwnym błyskiem w oku. – Nie udało się. Nadal jesteśmy martwi. Martwi na amen, do cholery.
- Wiem  - powiedziała Hermiona, odrywając nieposłuszną skórkę od paznokcia.
- Wiesz – powtórzył głucho. – Wszystko czego chciałaś… to, czego pragnęłaś… wali się, rozpada w perzynę, a ty mówisz o tym tak beznamiętnie.
- A co mogę zrobić Draco? – podniosła ku niemu gwałtownie głowę, czując jak wstrzymywane wcześniej łzy zaczynają napływać jej do oczu. – Co? Bo ja myślę, że nic – uderzyła go piąstką w tors.  – Muszę wytrzymać. Muszę próbować. Muszę być silna, do cholery! Załamałam się w pierwszej chwili, ale przysięgam na wszystko w co wierzę, że nie popełnię tego błędu nigdy więcej! Odpycham to od siebie, Draco. Próbuję patrzeć na pozytywne aspekty. Mogę ci je  wymienić, chcesz? Ty. Ron. Jesteśmy tu przynajmniej razem. Morgana wkrótce dostanie za swoje. Mogę jeść, co chcę i nie martwić się, że przytyję. Mogę robić co chcę, bez żadnych zobowiązań. Mogę… Mogę… - dalsze słowa utkwiły jej w gardle. Nie mogła płakać, a to robiła. I to na dodatek przed Draco, merlinie, to było tak upokarzające!
Ale chłopak tylko przytulił ją do swojej piersi i trzymał mocno, mocno, mocno w objęciach.
- Nie wiedziałem, że wiesz o Morganie – powiedział cicho w jej włosy po paru sekundach.
- Ron mi powiedział. Dlaczego trzymaliście to w tajemnicy? – ona także szeptała, a jej słowa były zdławione przez łzy.
- Obawiałem… obawialiśmy się jak to przyjmiesz. Głupi łasic – parsknął ze złością.
- Zawsze mów mi prawdę, Draco. Nawet jak będziesz chciał mnie chronić – powiedziała cicho, oczy kleiły jej się od łez i piasku zalegającego pod powiekami. Nie miała nawet siły się na niego złościć.
Zasypiając czuła jak chłopak podnosi ją delikatnie i słyszała, jak szepce jej do ucha.
- Dobrze, kochana. Nie ma rzeczy… Nie ma rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobił.
Zasnęła.
·          
- Jak długo spałam?
To było pierwsze pytanie Hermiony, kiedy znów się obudziła.
- Jakieś 6-7 godzin. Tu nie ma zegarów – Dracon z uśmiechem popatrzył na zaspaną dziewczynę. Wyglądała uroczo z tą burzą loków, siedząc w wygniecionym ubraniu i podbitymi oczami.  – Rudy tu był. Chciał z tobą o czymś pogadać, ale kazałem mu spadać. – Draco uśmiechnął się do Hermiony szeroko. – Zbyt słodko chrapałaś.
Jednak Hermiona nie odwzajemniła uśmiechu. W zamyśleniu składała koc z łóżka w którym spała. Sprawdzała wszystkie kąty z niezwykłą dla niej dokładnością. Zwykle składała je byle jak.
- Jesteś o niego zazdrosny – stwierdziła w końcu. Obróciła się do niego, odrzucając koc za siebie. – Te wszystkie twoje krzywe spojrzenia i głupie komentarze… to zwykła zazdrość.
- Nie mam o co być zazdrosny – poprawił pozycję na twardym krześle.
- Och, nie? Nie boisz się, że znowu się w nim zakocham? – w głosie dziewczyny zabrzmiał tryumf, kiedy wypowiedziała te słowa z odrobinę jadowitym uśmiechem.
- A powinienem? – wstał gwałtownie i przemierzył dzielącą ich odległość w dwóch susach. Stanął parę cali od niej z dzikością w oczach. – Ja jestem w tobie zakochany od dawna, Hermiono, zbyt dawna, żeby nagle zmienić zdanie. Ale ty kochasz mnie od niedawna i niczego nie mogę być pewien. Zwłaszcza, kiedy on patrzy na ciebie, jak patrzy cały czas odkąd tu jestem! – ostatnie zdanie wykrzyczał i z bezradnością w całej postawie usiadł na zimnej podłodze, opuszczając głowę.
Przez chwilę panowała cisza.
- Ty nie wiesz. Ja wiem – powiedziała cicho dziewczyna. W jej oczach nawet nie było śladu łez. -  Kocham Rona jak brata. Od zawsze tak było. I wiele bym dla niego zrobiła, ale to nie jest to samo, co czuję do ciebie. I wiem, że będę cię kochać aż po grób, ale nie będę z tobą, nawet z całą tą miłością, jeżeli będę czuła też, że nie powinnam być. Bo to złe, Draco. To oznacza brak prawdziwego Happy Endu.
Wstała i poszła do łazienki, zostawiając go na chłodnych kafelkach z jego własnymi myślami.
·          
W chłodnym pomieszczeniu oparła się o ścianę naprzeciwko wielkiego lustra. Jej odbicie było wystraszone, jego oczy były szeroko rozwarte. Czy ona wyglądała tak samo?
Nie mogła tego zrobić. Nie mogła z nim być. Cholera, skoro czuła się przy nim tak dobrze, to co w jej głosie trajkotało jak mała katarynka?
Sumienie. Przez pobyt w Hogwarcie nie dopuszczane do głosu, tutaj zaczynające się odzywać. Myśli, które wcześniej nawet nie odważyły się wchodzić do głowy dziewczyny, tutaj zaczynały władać całym jej umysłem.
Zabił tych ludzi.
Żałuje!
Od zawsze stał po stronie wroga.
Jaki miał wybór?
Nie potrafi kochać.
Łzy pociekły po policzkach dziewczyny. Nie. To ostatnie było nieprawdą. On ją kochał i ona o tym wiedziała. Ale te inne rzeczy… one były boleśnie prawdziwe. Jak ona mogła zakochać się w takim człowieku? Jak mogła być ślepa na wszystkie te złe rzeczy? Fakt, kochała go. Kochała jak cholera. I nie zamierzała się poddawać. Widziała też w nim dobro i musiała wyciągnąć je na wierzch.
W końcu go kochała.
·          
Draco delikatnie zapukał knykciami do drzwi łazienki z której wyraźnie słychać było spadającą ze słuchawki prysznica wodę.
- Już kończę! – zawołała dziewczyna. Jej głos był jakiś radosny i nadzieja w sercu chłopaka podniosła głowę, węsząc za tą odrobiną miłości. Może jeszcze nie wszystko było stracone?
- Co jest? – spytała, wystawiając głowę za drzwi i uśmiechając się do niego wszystkimi zębami. Nadzieja znów podskoczyła w sercu chłopaka, lecz zaraz zaczęła warczeć  na widok podpuchniętych oczu dziewczyny.
- Płakałaś – to nie było pytanie.
- Nie wolno? – sarkastycznie uniosła brew.
- Przytulas na pociesznie i zgodę? – uśmiechnął się nieśmiało, rozkładając ręce.
- Aktualnie jestem naga. Może pogadamy o tym później? – powiedziała, chowając głowę i zamykając drzwi.
- Ja tam nie mam nic przeciwko teraz… - mruknął pod nosem Ślizgon, za cicho, żeby go usłyszała. Później uśmiechnął się jeszcze szerzej. Znów było dobrze. Co prawda, ta idiotyczna zazdrość pewnie nie zniknie, ale teraz chociaż jego mózg był pewny swego.
Cholera, wszystko miało być dobrze. I właśnie dlatego, kiedy tylko Hermiona wyszła z łazienki ubrana w misternie haftowaną sukienko-tunikę, porwał ją w ramiona i pocałował delikatnie, lecz natarczywie. Poczuł, jak usta dziewczyny rozszerzają się pod jego ustami w uśmiechu. Odsunęła się od niego na parę cali, oczy jej błyszczały. Rozszerzyła wargi, aby coś powiedzieć…
-  Hej, ludziska… nie przeszkadzam? – w drzwiach stanął Ron. Hermiona poczuła jak ręce Dracona odrobinę mocniej zaciskają się na jej biodrach.
- Puka się – warknął agresywnie. Hermiona położyła mu rękę na ramieniu w uspokajającym geście.
- Czego chcesz, Ron? – powiedziała głosem w którym czaiło się zirytowanie.
- Proces… rozpocznie się niedługo. Zetną Morganę – wzruszył ramionami. – Uznałem, że powinniście wiedzieć.




[i] Może miał nadzieję, Hermiona, idiotko.