sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział trzydziesty drugi - Szlaki

Całuski! Parę rozdziałów do końca zaczyna mi wracać wena, choć chyba mi tak ładnie i tak nie spływają słowa na elektroniczny papier Worda. Może to te wakacje? Właśnie, jak u was z ocenkami? Podtrzymałam tradycję, zdobyłam pasek. Mam nadzieję, że u was tak samo dobrze! Ale, nie przedłużam i życzę miłego czytania!
Na zawsze wasza
Serafino

Hermiona poczuła, jakby wszystko wokół niej zwolniło.
- Nie – wyszeptała na bezdechu zmartwiałymi ustami. Ogarnął ją chłód.
- Och, Hermiono, to ty! Tak bardzo się cieszę, nie masz pojęcia jak…
- Co ty tu robisz? – Hermiona okręciła się i stanęła twarzą do właścicielki głosu.
Stała teraz przed nią dziewczyna. Blondynka, o wielkich, niebieskich oczach, spłoszonym uśmiechu i białawych, chudych rękach. Wyglądała krucho w zwiewnej  sukience z niebieskiego jedwabiu, która podkreślała jej oczy. Był tak dziecinna i bezbronna, kiedy tam stała… Hermionie znów ścisnęło się serce.
- Mieszkam? – spytała niepewnie Luna. Zmarszczyła jasne brewki. A Hermiona poczuła że to wszystko ją przerasta i zachciało  jej się płakać. Tylko płakać.
·          
- Ale… dlaczego? -  zapytała wciąż smutna brązowowłosa, kiedy Draco zaprowadził je pośpiesznie do komnaty Hermiony po tym jak obu dziewczynom zaczęły cieknąć łzy z oczu. Bo Ślizgonka się nie cieszyła, a skąd. Wiedziała, że śmierć przyjaciółki była po części jej winą. Nie opłakiwała jej wcześniej, nie chciała uwierzyć w słowa gazety.  A teraz to poczucie winy, smutek, żal, uderzyły w nią jak fala, kiedy spojrzała w pełne niewinności oczy młodszej od siebie dziewczyny. Rozpadała się. Co jeśli to przeważy szalę, co jeśli nie będzie umiała sobie z tym poradzić?
- Tu jest moja mama – Luna wzruszyła kościstymi ramionami. Uśmiechnęła się łagodnie do Hermiony. – Pewnie to będzie jakaś profanacja, ale pod pewnymi względami cieszę się, że  umarłam. Miło jest być znowu blisko niej.
- Masz rację. Nie powinnaś tak mówić - Hermiona przycisnęła ciasno nogi i objęła je ramionami. W tej pozycji czuła się bezpiecznie. Chociaż…
Wzięła głęboki wdech. Najpierw jeden, potem drugi…
- Gdzie ona jest teraz? Twoja mama?
- W jednej z tych wielkich sypialni, podlewa swoją grządkę  Ogryzków Wybucholubiących – Hermiona nie miała pojęcia co to jest. Miała nadzieję, że nie widać tego na jej twarzy. – Czekała na mnie przez te wszystkie lata, wiesz? Byłam jej niedokończoną sprawą. – Popatrzyła z zamyśloną miną na szare równiny za oknem. – Tu jest wiele takich ludzi, czekających na innych ludzi. Przyjaciół, ojców, kochanków…  Ja poczekałam na ciebie. – Znów zwróciła wzrok na Hermionę. Jej oczy byłe pełne zamyślenia i tęsknoty za… czymś.
- Na mnie – powtórzyła głucho Hermiona. Wiedziała, że zasługuje na karę, ale po prawdzie nie podejrzewała, że dobroduszna Luna zechce jej ją wymierzyć. – Co chcesz ze mną zrobić? Przyjmę każdą karę.
- Karę? – zdziwiła się blondynka. Zmarszczyła brwi. – Nie, co? Dlaczego miałabym cię karać?
- Wpędziłam cię tutaj – Hermiona zamachała rękami na otaczający je pokój. – Twoja śmierć była moja winą… moją bardzo wielką winą. -  spuściła głowę. Tak, czuła się z tym źle.
Luna spojrzała na nią w osłupieniu, nietypowym dla byłej Krukonki.
- Hermiona. Czy ty się prosiłaś o starożytną czarownicę mieszkającą w twojej głowie, kiedy byłaś żywa? – spytała.
- Nie. – mruknęła Hermiona, patrząc w bok.
- Czy prosiłaś się o inną starożytną czarownicę próbującą cię zabić.
- Nie, ale…
-  A może o opętanie przyjaciela przez tę czarownicę?
- Nie! – wykrzyknęła zestresowana Ślizgonka. – Ale gdybym zrozumiała szybciej, zareagowała prędzej, nie doszłoby do tego. A tak? Zniszczyłam nam życie! – poczuła jak słone łzy znów spływają jej po policzkach. Jedna, druga…
- Skąd wiesz, że poszłoby lepiej? – spytała spokojnie blondynka. – Po tych wszystkich latach ciągle robisz ten sam błąd, Herm. Zamykasz umysł. Myślisz, że istnieje tylko czerń i biel. Że można żyć lub nie żyć, chcieć lub nie chcieć.  Myślisz, że teraz, jak  rozmawiamy, nie żyjemy.
- Nie, nie żyjemy. Nasze ciała leżą bez ruchu gdzieś nad nami – burknęła Hermiona.
- A ja czuję, że żyjemy. Nadal wszystko słyszymy, czujemy. – uśmiechnęła się. – Naprawdę umrzemy dopiero wtedy, kiedy stracimy swoją osobowość i zdolność odczuwania.
- To poetycka i bardzo naiwna myśl – westchnęła Ślizgonka.
- Ale chciałabyś, żeby okazała się prawdą.
Hermiona podniosła wzrok. Luna patrzyła się na nią jak siostra, której nigdy nie miała. Ze… zrozumieniem?
- Chciałabym –szepnęła więc.
·          
- Oszaleję tutaj – powiedziała głośno Ginn, kiedy po raz kolejny zaczęła okrążać bibliotekę w domu Malfoy’ów. – Powinni już wrócić pare dni temu!
- Może mają jakieś problemy – powiedział nieobecnym głosem Blaise, siedzący w pozycji lotosu przed kominkiem i czytający Opowieść o dwóch miastach. W ostatnich dniach zainteresował się literaturą mugolską. Teraz podniósł głowę, wyrwany ze świata książki. – Pansy już poszła spać?
- Tak. Ale pomyśl, Blaise. Skoro są jakieś problemy, to musi znaczyć, że nasz plan nie wypalił. A planu B, jakbyś nie zauważył. – skończyła zdenerwowanym głosem.
Blaise odłożył książkę i spojrzał na nią z czułością w spojrzeniu, przechylając głowę. Ginny poczuła, że się rumieni, co było zupełnie nie na miejscu. Całowała się z nim i więcej, a mimo to jego wzrok wciąż przyprawiał ją o to dziwne uczucie.
- Choć tutaj – powiedział po chwili. Ginny spełniła tę prośbę, podchodząc do niego małymi kroczkami. Jego twarz miała w sobie jakieś światło, znajome, które zawsze ją przyciągało. Teraz usiadła tuż koło niego i położyła głowę na jego podołku. Zaczął gładzić ją po włosach i napiętej szyi, pewnie i lekko.
- Martwię się – wyszeptała, patrząc na dogasający kominek. Burza świstała gdzieś za oknem. – To nasi przyjaciele, Blaise.
- Myślisz, że tego nie wiem? – on także szeptał, kiedy bawił się jej kosmykami. Miął ciepły oddech pachnący wanilią i czekoladą. – Myślisz, że nie czuję, że oszaleję, kiedy myślę, że nie ma ich tutaj?
- Nie wyglądasz na szczególnie zmartwionego.
- Bo im to nie pomoże. A ja mam własne problemy. – Jego głos był głuchy. Ginny zmarszczyła brwi i przekręciła głowę, żeby spojrzeć na jego twarz. Malowało się na niej zmartwienie.
- Które? – zapytała, wciąż cicho.
- To, że będę musiał oznajmić mojej matce, że zamierzam poślubić kobietę z rodziny, której ona szczerze nie cierpi – Zrobił śmieszną minę. – Chyba będę musiał doprawić czymś Ognistą Whisky zanim to zrobię.
- Nie oświadczyłeś mi się jeszcze – Ginny uśmiechnęła się. – Nie wiesz, czy się zgodzę.
- A kto mówi o tobie? – zaśmiał się krótko, jak pies. Był potem przez chwilę cicho. -  A zgodziłabyś się? – zapytał w końcu.
- Chyba zależy od tego jak byś to zaproponował – Ginny uśmiechnęła się jadowicie. On w odpowiedzi zmrużył oczy, i nagle, nie wiadomo jak, była już na nogach, jego ręce wciąż na jej biodrach, a on sam klęczący na jednym kolanie.
- Hej! Czy ja ci pozwoliłam się tak podnosić? – spytała z cieniem śmiechu w głosie. W zasadzie to nie podejrzewała,  że on jest na tyle silny, żeby ją podnieść, samemu siedząc. Może i była niska, ale nie ważyła tyle co piórko.
- Chyba powinnaś się nauczyć, że ja nie pytam o pozwolenie, moja droga – powiedział z cichym śmiechem, lecz zaraz potem spoważniał. Ginny spojrzała na jego skupioną twarz i poczuła błysk strachu, ekscytacji. On chyba nie..?
- Ginewro Molly Weasley  - zaczął uroczystym głosem, biorąc jej dłonie w swe dłonie. – Pare tygodni temu zakochałem się w tobie. Pare tygodni temu zmieniłem się z tego powodu na dobre. Kochanie ciebie zmieniło mnie. Prawdopodobnie brzmię teraz jak palant, ale w jakiś cudowny sposób nie dbam o to. Ale to bezcelowe, więc przejdę do sedna. Ginny Weasley, czy chciałabyś stać się Ginny Zabini?
Ginny poczuła jak jej serce zaczyna galopować. On nie żartował. On naprawdę chciał ją poślubić i spędzić z nią życie, pomimo tych wszystkich kontaktów i układów.
On… musiał ją kochać.
- Powinieneś wsadzić tam więcej głupich, słodkich słówek  - powiedziała ze słabym, niedowierzającym uśmieszkiem, czując jak szczęście powoli podchodzi od żołądka coraz wyżej i rozprzestrzenia się po całym ciele – ale myślę, że mogę się zgodzić – skończyła już z większym uśmiechem.
Zobaczyła jak jego oczy rozszerzają się w niedowierzeniu. Skoczył na nogi i pocałował ją; słodko, delikatnie, ale on nie chciała tej delikatności. Przyciągnęła go bliżej, tak, że ich ciał nie dzielił nawet milimetr i wplotła palce w przydługie włosy wijące się na jego karku. Jego ręce przesuwały się po jej ramionach, plecach, talii, udach, a  ona czuła, że to nie dość, że to jej nie wystarcza. Zaczęła całować go tak, jak nigdy nie całowała żadnego mężczyzny i kiedy oboje upadli na miękki dywan koło kominka, pozwoliła, żeby pochłonął ją ogień.
·          
 - Więc pozwól mi sobie pomóc – powiedziała z dziwną desperacją w głosie Luna i znów się uśmiechnęła. – I  przyjmij to -  wyciągnęła rękę.
Na jej dłoni leżał ciasno zrolowany, owinięty czerwoną wstążeczką,  nieduży kawałek pergaminu. Nie wyglądał jakoś specjalnie.
- Co to? – Hermiona zmarszczyła brwi, biorąc karteczkę. Pergamin był kruchy, jakby przeleżał w zapomnieniu wiele lat i mógł się rozpaść w każdej sekundzie.
- Znasz pewnie mity greckie? – spytała Luna. Hermiona pokiwała głową. – Cóż, od kiedy moja mama tu trafiła, nie siedziała bezczynnie. Mówiłam ci, że była z niej bystra czarownica. Więc kiedy usłyszała, że gdzieś, jak w każdym potężnym czarze jest luka, postanowiła znaleźć wyjcie. Dla mnie, ale…
- Czekaj, gubię się. W jakim czarze? – spytała brązowowłosa.
- Mam na myśli czar, który stworzył to miejsce. Przecież nie zawsze tu było, na początku było samo piekło i niebo, żadnej poczekalni.  Stworzyła je ta sama czarownica, przez którą wszystko się zaczęło – Hekate.
- I która teraz mnie unika – mruknęła Hermiona tak, jakby właśnie zdała sobie z tego sprawę.
- No i musi być sposób na odczynie zaklęcia, prawda? W tym wypadku jest to ścieżka. Trudna ścieżka, pełna niebezpieczeństw, bla, bla, bla,  ale już ktoś ją kiedyś przeszedł.
- Orfeusz – szepnęła Hermiona. Ona wiedziała. Kiedy opowiadała Hekate ten mit, ona cały czas wiedziała i nic nie powiedziała.
Zdrada boli.
- Więc znalazła tę mapę i teraz dała ją mi. Ona już nie może wrócić, ponieważ jej ciało się rozpadło podczas wybuchu w którym zginęła, ale moje jest zakonserwowane czarami. Tak samo jak wasze.
Hermiona ledwo ją słuchała.
- Mogę to otworzyć? – spytała.
- Pewnie. W końcu jest dla ciebie. Czytałam to już, ale tylko mapę w miarę rozumiem. Reszta jest zapisana runami, a ja na starożytne runy nie chodziłam. No i nie możemy tego pokazać nikomu innemu, więc zostajesz tylko ty. – mówiła Luna, kiedy Hermiona odwiązywała delikatnie wstążeczkę. Mapa natychmiast rozwinęła się, w jednej chwili cała płaska, zamiast zawijanej na końcach. Całą była pomalowana czarnym atramentem.  Zaczynała się w lewym dolnym rogu. Był tam rysunek, przedstawiający  wielki zamek z wieżami rodem z baśni tysiąca i jednej nocy. Obmywały go fale morza ciągnącego się do wielkiego pasma gór z śnieżnymi czapami na wierzchołkach. Stamtąd znów wypływała woda, tyle, że tym razem w formie rzeki. Była na niej maleńka łódka z żaglem w kształcie liścia, która wpływała do wielkiej paszczy najeżonej zębami.[i]
To akurat nie wyglądało zachęcająco. Hermiona przeniosła wzrok na runy po prawej stronie i zachłysnęła się łatwością tego tekstu.
- Przeczytam bez tych głupich rymów, okay[ii]? – powiedziała, podnosząc podekscytowany głos na Lunę. Dziewczyna pokiwała głową, zaciekawiona. Brązowowłosa wzięła głęboki oddech, czując jak jej wnętrzności zaciskają się ze szczęścia.
- Ścieżka będzie prosta, a kręta
Twoje nogi podążą za spojrzeniem
Wyruszysz nocą, lecz dniem
Przejdziesz suchą nogą szare morze
Wespniesz się w dół zimnych gór
Las poprowadzi cię po rzece
Pochłonie cię zimny, ciemny stwór
Narodzisz się śmiercią
Ufając sercu
Luna spojrzała na nią roziskrzonymi oczami.
 -Merlinie, teraz to takie proste! Dziecinna zagadka! Będziecie mogli stąd wyjść tak łatwo, tak  łatwo! Jak  się mama dowie, będzie przeszczęśliwa! I…
- Luna. Luna, czekaj. - Hermiona zmarszczyła brwi w niezrozumieniu. – Jak to my?
- Och, nie wspomniałam? – Blondynka przegryzła wargę. – Nie idę z wami, Hermiono. Zostaję tutaj, żeby przejść z mamą na drugą stronę.  Już nie wrócę do świata żywych.



[i] Baaaaardzo uproszczona

[ii] Okay, Hazel Grace? J

5 komentarzy:

  1. Cudo <3 Jak ja się cieszę, że jest dla nich jakaś szansa :D Podróż zapowiada się co najmniej ciekawie, dlatego życzę Ci dużo weny, żeby rozdział ukazał się jak najszybciej :)
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedynie jakie zastrzeżenia mogę mieć to długość notek. Jak dla mnie są zdecydowanie za krótkie! ;D Uwielbiam długie rozdziały, o u Ciebie wciągam się w fabułę, zaczytuję, a tu już jest koniec ;( Luna nie wraca? ;((( Ona jest moją ulubioną postacią, będzie mi jej szkoda...

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie ksiega-uczuc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, piszesz świetnie, bardzo ciekawie, to nie jest tylko zwykłe romansidło, fajna, rozbudowana akcja. Szkoda że już kończysz, mam nadzieje, że w końcu uda im się wrócić do świata żywych. Czekam na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne opowiadanie, super napisane, widać pomysł, wszystko jest zgrane. Nietypowe dramione, ale dzięki temu lepsze! Szkoda, że to już prawie koniec.

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż chciało mi się płakać

    OdpowiedzUsuń