niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział dwudziesty piąty - Kiedy już myślisz, że wszystko jest dobrze

Pfff, kochane! Pomimo choroby, świąt i wyjazdu - oto jest! Nowy rozdział, choć schizowy i nieposkładany, niezbetowany. Składam go w wasze ręce w biegu i idę babrać się w farbie. A i spóźnionych Wesołych Świąt i niespóźnionego Nowego Roku! Zaciekawiło mnie jedno pytanie - o to, czy wszystko się dobrze skończy. Chciałybyście tego?
Mam do was jedno pytanie na zakładce Dramione - zaraz dodam. Nie musicie go czytać, to sprawa dość osobista... ale byłabym wdzięczna<3
May the odds be ever in your favor!
S.I.H.25
-Jak myślisz, jest prawdziwa? -  Hermiona nerwowo kręci wieczkiem słoika od marmolady. Kiwa się na krześle, obserwując Dracona siedzącego naprzeciwko niej, za jego plecami wstaje słońce.
- Hermiono. Myślę, że wiadomość, będąca przepowiednią pojawiającą się w twojej dłoni podczas snu sprawiającego, że wrzeszczysz w gorączce jest bardzo prawdziwa. – Dracon przymyka oczy, jego głos jest rozdrażniony. W sumie nic dziwnego – nie spał całą noc, raz po raz czytając wiadomość. Zupełnie jakby był na kacu.
- Możliwe. Ale to magia – Hermiona przestaje się huśtać i podciąga kolana pod brodę; jej brązowe oczy są szeroko otwarte ze strachu. – Możliwe, że ktoś po prostu chciał nas nastraszyć.
- Udało mu się to – mruknął chłopak, kolejny raz rozprostowując pogniecioną kartkę i odcyfrowując pajęcze pismo.
Wrzucona w wir czasu
Zagubiona w odmętach przekonań
Odkrywająca tę samą drogę znowu
Potykająca się w ciemnościach przeznaczenia
Pomyli się
Pomoże
Pokocha
Pożałuje
A później zginie
Z ręki miłości i nienawiści razem[i]
- Nie rozumiem! Cholera jasna, nie rozumiem nic z tego bełkotu! – WYBUCHA NAGLE Draco, rzucając kartką o stół. Ale ta nie oddaje jego gniewu, opada łagodnymi zakosami. – To nie ma sensu! Czy przepowiednia nie powinna przypadkiem być zagadką? Czymś co można oprzeć na jakiejś osobie i przewidzieć co się stanie?
Hermiona obserwuje go ze zmarszczonym czołem, kiedy krąży bezsilnie po pokoju. Co w niego wstąpiło? Żeby tak od razu używać przekleństw dla panienek w wieku lat jedenastu? Hmmm. Nie może się wkurzać z powodu tego tekstu.
To pasuje raczej do niej.
- Myślisz, że to o mnie, prawda? – pyta się go cicho. Blondyn nieruchomieje, jego ręka zamiera w powietrzu.
- Nie bądź egocentryczką [ii]– mówi zmienionym głosem. Widać, że dziewczyna trafiła w dziesiątkę. – Ale Hermiono… Ona chcę cię zabić. Znowu. Bo jak inaczej wyjaśnisz, że przepowiednia od tej złej pojawia się w twojej dłoni i mówi o śmierci? Prawdopodobnie bolesnej? Coś tu mi  śmierdzi.
- Twój omlet.
- Co?
- Twój omlet śmierdzi. Przypala się – Hermiona wreszcie się uśmiecha wskazując w stronę dymiącego śniadania chłopaka.
Draco patrzy na to przerażony. Jego omlet! Musiał coś przecież zjeść – nie rozumiał jak ktoś mógł myśleć z pustym  żołądkiem. On sam nigdy nie opuszczał śniadania w Hogwarcie; jeżeli to robił, miał jeszcze gorsze stopnie na lekcjach. Teraz szybko zdejmuje podwójny omlet z patelni. Całe szczęście, tyko się lekko przypiekł.
- Nie chcesz? – wyciąga talerz w stronę Hermiony.
-Nie – kręci głową. – Nie lubię.
Je więc sam w krępującym milczeniu, kiedy ona go obserwuje. Ogląda jak kroi; zmienia płaski omlet w malutkie, symetryczne kwadraciki zdradzające jego pedancką naturę. Każdy pojedynczy kawałeczek pokrywa taką samą ilością marmolady morelowej. Przyjemnie się na to patrzy.
-Więc, kim chcesz zostać w przyszłości? – pyta nagle dziewczyna odrobinę wesoło wymuszonym tonem. Czyżby chciała podtrzymać rozmowę?
- Uzdrowicielem. - mówi spokojnie chłopak, wkładając kolejny kęs do ust. Hermiona gapi się na niego bez słowa. – No co? Lubię eliksiry, dziwne zaklęcia i pomaganie ludziom.
- Zawsze myślałam, że będziesz chciał pracować w bankierstwie, w Ministerstwie, że pójdziesz w ślady ojca…
- On też tak myślał – przerywa jej ostro blondyn. – A zobacz do czego go ta ścieżka doprowadziła? Nie, mnie nie kręci ta wielka polityka. Za wiele w niej przekrętów i intryg, a  na te się napatrzyłem aż za bardzo. Chcę pomagać ludziom. Skrzywdziłem ich tak wielu… może teraz pomogę choć paru. – Kończy swój wybuch szczerości.
- Zabrzmiało to całkowicie beznadziejnie i sztucznie. Wiesz o tym, prawda?
- Tak – parska śmiechem. – Dobra, przygotowałem to w wolnym czasie. A tak naprawdę… po prostu czuję się do tego powołany. Rozumiesz?
- Całkowicie – Ona też się uśmiecha. – Ale ja… Ja nie wiem co mam robić. Najbardziej to vhyba chciałabym jakoś pracować z książkami… pisać je, czytać…
- Więc dlaczego tego nie zrobisz?
- Bo to  nie ma przyszłości. Ludzie już nie czytają książek. Lepiej pójdę do pracy w Ministerstwie, zostanę Ministrem Magii czy coś.
- Wielkie ambicje. Ale to nie tego chcesz.
- Nie. – Patrzy na niego smutno. – Ja chcę zostać po prostu…. Tutaj, z dala od problemów, czytając, nie martwiąc się…
- Tutaj? Nawet ze mną? – Oczy Dracona wyrażają więcej niż jego słowa.
- Tutaj. Zwłaszcza z tobą.
·          
- Nic mi nie jest Blaise! – wrzasnęła w końcu Ginny, gwałtownie odstawiając kubek. Resztka herbaty rozlała się na stoliku. – Zemdlałam parę godzin temu. Już jest wszystko ok, więc daj mi przeczytać ten głupi list!
Leżała pod kocem na małej sofie. Nie wiedzieć czemu, Blaise uparł się aby usługiwać jej jak najdłużej, obwiniając się o jej upadek. Ale Ginny się to nie podobało – do cholery, nie mogła sama pójść do łazienki żeby nie zaczął się pytać, czy wszystko w porządku! Przecież nie była z cukru.
- Nie. Ciągle jesteś w szoku. – Blaise przysiadł u jej nóg i obserwował ją z niepokojem w oczach.
- Szok to ja ci zaraz pokażę, ty… - zaczęła mamrotać Ginny, jednak chłopak jej przerwał.
- Zrobimy tak. Jak zgodzisz się zostać w łóżku cały dzień i pozwolisz sobie usługiwać, pozwolę ci przeczytać list. Deal?[iii]
Ginny przeleciała szybko w głowie korzyści. Hmm.  Posiadanie osobistego niewolnika ostatecznie nie było, aż takie złe, a w ten sposób oderwie Blaise’a od tych okropnych papierów o których sama wolała nie myśleć.
- Deal. – powiedziała, a chłopak w milczeniu podał jej kartkę. Przebiegła wzrokiem tekst, czując jak jej serce przeobraża się w lód.
- Och, Blaise… Co to może znaczyć? Myślisz, że to się tyczy Miony? – westchnęła
- Nie wiem. Ale mam złe przeczucia z tym związane. – Jego głos był naprawdę zmartwiony.
- Blaise?
- Co?
- To się nie skończy prawda? Ta cała sprawa z Morganą? Nie skończy się… aż nie umrzemy albo my albo ona… jak Luna… niewinna Luna… - zanim się obejrzała, już płakała, a chłopak trzymał ją w ramionach i delikatnie gładził po włosach.
- Ciiii… Ciiii, maleńka. Nie zmienisz przeszłości – szeptał w czubek jej głowy.
- Ale Blaise… Czemu nam się to przydarza? Dokładnie tak samo było z Voldemortem. Z Fredem!
- Nie wiem, Ginny. Naprawdę nie wiem.
Zasnęła w jego ramionach o świcie wpatrując się w powoli wstające słońce.
·          
Koko koko Euro spoko, piłka leci hen wysoko…
- Wyłącz ten szajs kretynie! -  wrzasnęła z łazienki Pansy.  – Próbuję się skupić!
- Na nakładaniu  tynku na twarz? – Ron bawił się w składanie i rozkładanie karteczki z przepowiednią. To było wciągające. – To to jest prawdziwa sztuka!
- Piosenka o kurczaku? – Do połowy umalowana twarz dziewczyny pojawił się w korytarzu. Była wściekła. – Nie sądzę.
- To piosenka o optymizmie, kurczaku i strzelaniu goli – poprawił ją rudzielec.
- Fascynujące – prychnęła. – Zachowujesz się jak dziecko.
- Jestem nim – Ron uśmiechnął się prawie czarująco. Prawie. – A Pansy… istnieje opcja, żebyśmy ich odwiedzili? Chciałbym pogadać z Mioną… Z Ginny…
- Dobrze wiesz, że nie – dziewczyna znów schowała się do łazienki żeby pociągnąć rzęsy zalotką. Nie lubiła tych wszystkich magicznych tuszów i mascar.  – Nie możemy się tu teleportować, a wyjście na dwór jest zbyt niebezpieczne.
- Co się może stać? To tylko parę kilometrów do przejścia – kusił dalej chłopak. Pansy poczuła złość. Całe życie mówiono jej, że nie jest zbyt mądra, ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że gdy tylko wyjdą na otwarty teren niezabezpieczony urokami kryjącym to natychmiast ich namierzą! Grrrr! Co za idiota! Nawet jeśli z ładnym uśmiechem.
Zaraz. Ona to pomyślała? Fuj!
- Zabiją nas, geniuszu, zanim ujdziemy choć parę metrów – mruknęła wychodząc i siadając obok niego, zła na siebie samą. Ugh! Odkąd stała się Gryfonką, takie dziwne myśli nachodziły ją na każdym kroku.
- Ale czy aby na pewno? – spytał z szelmowskim błyskiem w oku.
- Na pewno – zaśmiała się. Cholera, tym ją rozbawił.
- A Pansy, gdy to wszystko się skończy… -  nagle uwrwał. Pansy spojrzała na niego zdziwiona. Co się działo? Dlaczego Ron był fioletowy na twarzy?
Chłopak upadł na podłogę w drgawkach, złapał się za szyję.
- Ron! – dziewczyna upadła obok niego na kolana. Twarz rudzielca zaczęła sinieć, na szyi wykwitły czerwone plamy. Nie trzeba było mieć wiele wiedzy medycznej żeby widzieć, że chłopak się dusi. Co ona miała zrobić? Gdzie jest jej różdżka? Gorączkowo przeszukiwała kieszenie, kiedy Ron zaczął rzęzić. Ach, tak! Zostawiła ją w łazience!
Pognała korytarzem. Tak szybko w swoim życiu jeszcze nigdy nie biegła, a niezwykle lubiła biegać i często robiła to w wolnym czasie. Wracając z różdżką zaczęła przypominać sobie zaklęcie. Anapeo? Anapo?  Mogła się bardziej przykładać do nauki. Teraz jednak przyklękła przy chłopaku. O dziwo, jego oddech był już spokojny. Pansy postanowiła jednak i tak rzucić zaklęcie, nie zaszkodzi mu nawet jeżeli nie jest już potrzebne.
Zanim jednak wypowiedziała choć pierwszą sylabę, ktoś złapał ją za rękę.
- Pansy – głos Rona był słaby i chropowaty, jednak dla niej był balsamem na rozkołatane nerwy. – Nie musisz. Już wszystko w porządku. To trwa tylko minutę, dwie…
- Nie strasz mnie tak! – dopiero teraz dotarło do niej jak bardzo była przerażona. Naprawdę się o niego bała. – Jak… jak… chcesz powiedzieć , że to ci się już kiedyś zdarzyło?
- Wczoraj. Dziś rano – Wspiera się na łokciach z wyraźnym trudem. –  Chyba nawet wiem dlaczego. – Patrzy jej w oczy podciągają c koszulkę i pokazując twardy brzuch.  – To nie zniknęło.
Na jego boku wciąż widnieje Koło Hekate.





[i] Ekhm, ekhm, wiem, że wy nic z tego nie rozumiecie. Ja też jeszcze tak średnio to ogarniam, zrobię sobie plan jakiś albo coś. Ale: TO SIĘ TYCZY NAJBLIŻSZEGO BLOGA! W NASTĘPNYCH ROZDZIAŁACH BĘDZIE CAŁKOWICIE POMINIĘTE!
[ii] Egocentryzm (łac. ego - ja + centrum - środek) – tok rozumowania, który polega na centralnym umiejscowieniu własnej osoby w świecie. Niezdolność do akceptowania innych poglądów i postaw niż własne., WG., CIOCI WIKIPEDII
[iii] Z angielskiego umowa, Amerykańce i Brytole tak gadają jak się o coś założą albo dobijają targu

sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział dwudziesty czwarty - Lód w żyłach

Hej kochani! Tak bardzo przepraszam, że dawno nie odpisywałam; czas mnie goni, głowa boli, a nauki nie ubywa! Nauczyciele po prostu uwzięli się na nas.
Biorąc to pod uwagę, nie wiem czy zdołam pisać tego następnego bloga po polsku i po angielsku. Pewnie spróbuję, bo chociaż tu zostało mniej niż dziesięć rozdziałów, to z moim tempem (jeszcze raz przepraszam; jestem złaaaaa) pisania to będzie to kiedy już będzie luz blues i słoneczko.
Rozdział jeszcze niezbetowany bo muszę się już zmywać i nie mam czasu żeby napisać do Loki.
But I hope You'll enjoy this chapter!
Hugs and Kisses
S.I.H.25
Drogi pamiętniku.
Dziś był dziwny dzień To znaczy, bardziej dziwny niż dwa ostatnie. Zaraz, to tylko dwa dni? Mam wrażenie, że jestem w tym ponurym gmachu już całą wieczność, a towarzystwa dotrzymują mi tylko książki.
Bo Dracona wciąż nie ma. Och, jest gdzieś tutaj, ale nie odzywa się do mnie, nie patrzy na mnie, nawet nie je ze mną posiłków.  Nawiasem mówiąc, całkiem nieźle przyrządza steki. Bo  to on musi gotować – skrzatów tu nie ma i dobrze. Nie znoszę tego, że muszą tak niewolniczo pracować! Chociaż myśl o Draconie Malfoyu w fartuszku jest trochę… dziwna. Ale porusza mi w sercu jakąś ukrytą strunę która każe mi się uśmiechnąć.
Zwiedziłam tutaj już chyba wszystko: drzwi zazwyczaj są otwarte, szuflady nie skrywają żadnych mrocznych sekretów. Tylko trzy rzeczy pozostają zamknięte: okna, drzwi służby i wielkie wrota wejściowe. A, i jeszcze jedne! Szare drzwi na szczycie jednej z wież. Ciekawa jestem co tam jest. Bo to nie pokój Dracona, nie, jego pokój jest zaledwie pare metrów od mojego. I właśnie o tym chcę ci opowiedzieć.
Ostatnio… ostatnio zaczęły mi się śnić złe sny. Koszmary, nocne mary, one nawiedzają mnie nawet podczas krótkich drzemek! Zaczęły się jeszcze w Hogwarcie, na parę dni przed balem, ale tam nie przerażały mnie tak bardzo. Tu nie mogę spać, boję się zasnąć.. Ale dziś… Nie mogłam spać jak zwykle, więc wypiłam eliksir nasenny. Powinien pomóc! Lecz mimo tego, że szybko zasnęłam, koszmar przyszedł jak zwykle: wśród mojego krzyku, jęku, bólu. Ale dziś ktoś to usłyszał, pierwszy raz.
„Perspektywa Dracona”
Czytałem książkę, kiedy to się stało.
Najpierw usłyszałem cichy jęk, jakby ktoś dusił kota. Zmarszczyłem brwi – przecież ja nie mam kota! Ale później usłyszałem równie cichy, zduszony krzyk. Wiedziałem już do kogo należy.
Wypadłem z pokoju, szukając jej drzwi. Które to? Te? Ach, nie tam są? Przez moją głowę przebiegały setki myśli; miotałem się jak opętany w obawie, że ktoś robi krzywdę mojej walecznej dziewczynce. Ale to przecież było niemożliwe… Dobrze rzuciłem zaklęcia broniące to miejsce.
Otworzyłem w końcu właściwe drzwi, bojąc się tego co mogę za nimi ujrzeć. Ale ona tam była, sama. Pościel wokół niej była rozkopana, na drobnej twarzyczce malował się wyraz bólu. Miała zły sen. W paru krokach podskoczyłem do niej i leciutko potrząsnąłem jej ramionami. Wymamrotała coś niewyraźnie.
- Hej, Miona. Czas wstawać. – Potrząsnąłem nią trochę mocniej, przez cienką koszulkę lepiącą się jej do ciała wyczułem ciepło jej skóry. Była rozpalona jak diabli.
- Dracon? – obudziła się nagle, szeroko otwierając oczy w których nie było ani trochę senności. – Draco! Pomóż! Pomóż mi! – otwierała usta jak złota rybka, nie mogąc złapać powietrza. Strach lśnił w jej oczach jak monety na dnie fontanny rzucone na szczęście.
- Hermiona! – Teraz to moje gardło ścisnęło się w obawie. Co to był za sen, który nie pozwalał oddychać? Ona musiała myśleć że jest bezpieczna, tylko tak mogła się uspokoić. Ale czemu miała takie koszmary?
- Draco… - tak samo nagle jak zaczęła krzyczeć, tak przestała. Załkała przeciągle i ukryła twarz w jego dresowej koszulce. – Draco… - Ciekło jej z nosa, miała opuchniętą twarz, jak wciąż mógł myśleć, że jest piękna, zamiast o tym że coś jest stanowczo nie tak?
Miłość. Ona zmienia ludzi w głupców.
- Już spokojnie, maleńka. Już wszystko ok[i]. – Objąłem ją ramionami. Zadrżała spazmatycznie i mocniej zacisnęła ręce na mojej koszulce.
Poczułem się jakby mnie ktoś spetryfikował. Co ja miałem zrobić z dziewczyną, którą kocham i która teraz łka niszcząc moją koszulkę? Kolejny raz w moim siedemnastoletnim życiu zadrżałem z wściekłości na myśl, że gdyby ktoś w poza matką okazywał mu miłość, byłby zupełnie innym człowiekiem. Otwartym na innych. Radosnym. Beztroskim. Umiejącym się zachować w takiej sytuacji, do cholery!
- Chcesz mi to opowiedzieć? – mówię i natychmiast uświadamiam sobie jakie głupstwo palnąłem. Dziewczyna budzi się zlana potem wrzeszcząc ze strachu, a ja pytam czy chce mi opowiedzieć co jej się śniło. Ale ona się śmieje; delikatnie, miękko choć urywanie.
-Tak – ociera nos. – Mama mówiła, że jeżeli opowiesz swój sen komuś w nocy to nigdy się nie spełni. To by się przydało.
- Więc? – delikatnie przenoszę ją odrobinę dalej na łóżku i sam moszczę się pod grubą pierzyną. Na Salazara, ale tu gorąco! Lecz nie będę się skarżył, dla niej zniosę wszystko.
- Więc… - mruga gwałtownie oczami; myśli o czymś intensywnie. Nagle na jej twarz wpełza rumieniec – My… byliśmy na plaży. Razem. I my… leżeliśmy… przytuleni, a ty pokazywałeś mi konstelacje – do głowy natychmiast podpełza myśl , że przecież zna je lepiej ode mnie. Ale to sen. Sny nie kierują się logiką. I nagle… nagle pojawił się Teodor.
- Ten parszywy gad Nott? – cedzę te słowa; och, gdybym dostał tego imbecyla w moje ręce!
- Tak, nie przerywaj mi. I on… zaczął się śmiać. Wiesz, jak szaleniec, obłąkańczy rechot i tak dalej. Ale później… później… on… - Przestaje mówić, przetacza się i znów chowa w mojej koszulce. Chociaż to miłe, wolałbym żeby tego nie robiła, ponieważ znaczy to,  że ten sen był naprawdę zły.
- Co powiedział, kochanie? – Gdzieś kiedyś czytałem, że zdrobnienia pomagają z szokiem pourazowym. To co przechodziła Hermiona do końca takim szokiem nie było, ale zawsze było warto spróbować. I podobało mi się to słowo na moim języku; kochanie.
- Że w  tym życiu nigdy nie zaznam szczęścia. Że Luna była tylko początkiem, że znajdzie i zabije wszystkich których kocham. A na końcu znajdzie mnie i także zabije. I… zmienił się w Morganę, ta w Harry’ego, ten w węża, a na końcu w kruka. I na końcu zadrżała, jakby ją coś bolało, a w oczach jej ptasiej formy widziałam strach, to było nieplanowane. Zmieniła się w karteczkę papieru;  podniosłam ją, ale nie zdążyłam przeczytać, obudziłam się.
Milczę. Mój mózg powoli trawi informacje i dostrzega jeszcze jeden element.
- Hermiona – mówię. – Co trzymasz w prawej dłoni?
Patrzy się na mnie marszcząc czoło. A później obraca głowę w stronę swojej prawej ręki i rozchyla dłoń.
Spoczywa tam kawałek pergaminu. I jest coś na nim napisane.
·          
- Nadal nie rozumiem czemu musiałam przynieść ci tę kawę – marudzi Ginny, wchodząc do niesamowicie zabałaganionego gabinetu Blaise’a. – Mogłeś użyć Accio!
- Gdybym cię o to nie poprosił, nie mógłbym Cię teraz zobaczyć – podnosi głowę znad sterty papierów i uśmiecha się śnieżnobiałymi zębami. – A każda chwila z tobą to jak promień słońca wpadający przez okienko ponurej egzystencji, o pani dobrego humoru.
- Odwal się – Ginny podaje mu kawę i zaczyna sączyć swoją herbatkę z pokrzywy. Działa dobrze na włosy. – Gdybyś nie zaszywał się tu całymi godzinami to nie potrzebowałbyś tyle kawy, a ze mną przebywał cały czas.
- W łazience też – mruczy pod nosem porządkując papiery. Ginny słyszy to i patrzy na niego krzywo. Co za dziecko!
- Co czytasz? – pyta, przysiadając na skraju biurka zawalonego jakimiś grubymi księgami.
- Książki, proponuję.
- Więc o czym czytasz? – Ginny przewraca oczami.
- Szukam kruczków – wzdycha na to chłopak ciężko. – Chcę pomóc Malfoy’owi… i sobie. On robi to samo u siebie.
- Kruczki? W czym niby? W Gringocie nie da się brać pożyczek – Rudowłosa próbuje żartować, ale martwi się. Czy Blaise troszkę nie schudł? Czy od zawsze miał takie cienie pod oczami?
-Czy jeżeli pokaże ci coś… możliwe że nieprzyjemnego dla ciebie, przyjmiesz to spokojnie?- pyta się wolno.
- Myślę, że tak – Ginny marszczy czoło. Co może być takiego złego, że Blaise boi się to jej pokazać?
Na jej odpowiedź chłopak podaje jej pojedynczą kartkę. Co to? W pierwszej chwili Ginny myśli że to drzewo genealogiczne, ale zaraz orientuje się, że coś tu się nie zgadza. To nie jest jeden ród. Przebiega wzrokiem nazwiska; widzi rodziców Dracona Malfoya, widzi znienawidzone przez nią nazwisko Bellatrix, widzi wiele nazwisk słynących z czystej krwi od wielu pokoleń. Ale… dlaczego widzi też nazwiska osób, które zna?
Gregory Goyle obok Milcenty Bulstrode.
Teodor Nott obok Dafne Greengrass.
Dracon Malfoy obok Astorii Greengrass.
Zabini Blaise obok Pansy Parkinson.
I nagle olśnienie spada na nią z całą mocą. To nie jest drzewo genealogiczne. To lista nowożeńców.
- Nie mamy wyboru – słyszy z daleka głos Blaise’a. – I nigdy nie mieliśmy. Postaram się coś zrobić, ale… Tak bardzo cię przepraszam…
To ostatnie co Ginny słyszy zanim upada na posadzkę.
Nie może być. Przecież ja go kocham.
·          
- Oddaj to!
- Nigdy! Wyrzuciłaś mojego kurczaczka do śmieci!
- Był cały oblepiony tłuszczem, idioto!
- Takie są najlepsze!
Pansy pojawiła się na szczycie schodów owinięta ręcznikiem i z chęcią mordu w oczach. Jak on śmiał? Żeby tak zabierać jej ubrania? Przecież to był szczyt szczeniactwa i złych manier! O nie, ona go po prostu zabije! Co prawda, mogła przywołać sobie nową piżamę żeby się przebrać po prysznicu, ale nie zamierzała mu puszczać  tego płazem. Tu chodziło o zasadę!
- Natychmiast oddaj mi koszulkę! – krzyknęła ze złością na rudzielca opierającego się nonszalancko o poręcz schodów. Zaśmiał się, potrząsając lekko ręką ze starą koszulką Manchesteru United i rozciągniętymi spodniami od dresu.
- A co? Spodenki mogę sobie zatrzymać? – Pansy zawrzała w środku. Kiedy on się tak zmienił? Zawsze był głupim idiotą, czemu teraz stał się wrednym i głupim idiotą?
- Zaraz tam do ciebie zejdę, a jak zejdę to…  Pansy zaczęła schodzić po krótkich schodach, lecz nagle urwała zdanie, ponieważ jej pozbawiona obuwia mokra stopa postanowiła poślizgnąć się na chłodnych marmurowych płytach. Dziewczyna zaczęła spadać i niechybnie skręciła by sobie kark, gdyby nie pewien chłopak czekający na nią na dole. Złapał ją lekko, tak że jej nos znalazł się trochę nad linią jego obojczyków. Ładnie pachniał.
A do tego jeszcze się jej ręcznik nie rozwiązał.
- Masz czas, żeby sobie spadać ze schodów, ale żadnego żeby pouczyć się o tolerancji – chłopak wypowiedział to zdanie niby mimochodem, ale w jego oczach widać było zmieszanie i strach. O nią?
Pomógł jej stanąć stabilnie na dwóch nogach. Stali tak w niezręcznej ciszy, żadne z nich nie wiedziało co powiedzieć. W końcu chłopak wyciągnął rękę z ubraniami.
- Masz. To rzeczywiście było trochę dziecinne, przepraszam.
Przyjęła od niego ubrania, przypadkiem dotykając jego dłoni. Miał bardzo duże dłonie; suche i ciepłe.  Co ona teraz miała zrobić? Od odpowiedzi na to pytanie wybawiła ją sowa pukająca w okno. Oboje spojrzeli w tamtą stronę. To był biały puchacz z dworu Malfoy’ów zabawnie przekrzywiający główkę.
- Do ciebie czy do mnie? – odezwał się Ron.
- Sprawdźmy razem – westchnęła Pansy, podchodząc aby odwiązać karteczkę. Ładną kaligrafią było napisane na wierzchu: Dla Pansy i Rona, więc dziewczyna pozwoliła sobie otworzyć zrulowany pergamin.
- Co tam jest? – spytał się jej Ron, zaglądając jej przez ramię.
- Przecież czytam – warknęła, przebiegając wzrokiem po linijkach. – Drodzy Pansy i Ronie, prosimy was o szybką odpowiedz; o co chodzi w tym tekście?  Sądzimy że to przepowiednia, ale nie potrafimy jej zrozumieć. Czekamy na waszą sowę.
To, co było napisane dalej zmroziło krew  w żyłach dziewczyny.



[i] Wiem, że nagle zmieniam Draco w czułego przystojniaka z burzą włosów i tendencją do nazywania dziewczyny zdrobniale, ale to celowy zabieg stylistyczny ponieważ Draco jest zszokowany i ujawniają się po części jego prawdziwe myśli i uczucia.
Ej. Zupełnie jakby się upił.