niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział dwudziesty piąty - Kiedy już myślisz, że wszystko jest dobrze

Pfff, kochane! Pomimo choroby, świąt i wyjazdu - oto jest! Nowy rozdział, choć schizowy i nieposkładany, niezbetowany. Składam go w wasze ręce w biegu i idę babrać się w farbie. A i spóźnionych Wesołych Świąt i niespóźnionego Nowego Roku! Zaciekawiło mnie jedno pytanie - o to, czy wszystko się dobrze skończy. Chciałybyście tego?
Mam do was jedno pytanie na zakładce Dramione - zaraz dodam. Nie musicie go czytać, to sprawa dość osobista... ale byłabym wdzięczna<3
May the odds be ever in your favor!
S.I.H.25
-Jak myślisz, jest prawdziwa? -  Hermiona nerwowo kręci wieczkiem słoika od marmolady. Kiwa się na krześle, obserwując Dracona siedzącego naprzeciwko niej, za jego plecami wstaje słońce.
- Hermiono. Myślę, że wiadomość, będąca przepowiednią pojawiającą się w twojej dłoni podczas snu sprawiającego, że wrzeszczysz w gorączce jest bardzo prawdziwa. – Dracon przymyka oczy, jego głos jest rozdrażniony. W sumie nic dziwnego – nie spał całą noc, raz po raz czytając wiadomość. Zupełnie jakby był na kacu.
- Możliwe. Ale to magia – Hermiona przestaje się huśtać i podciąga kolana pod brodę; jej brązowe oczy są szeroko otwarte ze strachu. – Możliwe, że ktoś po prostu chciał nas nastraszyć.
- Udało mu się to – mruknął chłopak, kolejny raz rozprostowując pogniecioną kartkę i odcyfrowując pajęcze pismo.
Wrzucona w wir czasu
Zagubiona w odmętach przekonań
Odkrywająca tę samą drogę znowu
Potykająca się w ciemnościach przeznaczenia
Pomyli się
Pomoże
Pokocha
Pożałuje
A później zginie
Z ręki miłości i nienawiści razem[i]
- Nie rozumiem! Cholera jasna, nie rozumiem nic z tego bełkotu! – WYBUCHA NAGLE Draco, rzucając kartką o stół. Ale ta nie oddaje jego gniewu, opada łagodnymi zakosami. – To nie ma sensu! Czy przepowiednia nie powinna przypadkiem być zagadką? Czymś co można oprzeć na jakiejś osobie i przewidzieć co się stanie?
Hermiona obserwuje go ze zmarszczonym czołem, kiedy krąży bezsilnie po pokoju. Co w niego wstąpiło? Żeby tak od razu używać przekleństw dla panienek w wieku lat jedenastu? Hmmm. Nie może się wkurzać z powodu tego tekstu.
To pasuje raczej do niej.
- Myślisz, że to o mnie, prawda? – pyta się go cicho. Blondyn nieruchomieje, jego ręka zamiera w powietrzu.
- Nie bądź egocentryczką [ii]– mówi zmienionym głosem. Widać, że dziewczyna trafiła w dziesiątkę. – Ale Hermiono… Ona chcę cię zabić. Znowu. Bo jak inaczej wyjaśnisz, że przepowiednia od tej złej pojawia się w twojej dłoni i mówi o śmierci? Prawdopodobnie bolesnej? Coś tu mi  śmierdzi.
- Twój omlet.
- Co?
- Twój omlet śmierdzi. Przypala się – Hermiona wreszcie się uśmiecha wskazując w stronę dymiącego śniadania chłopaka.
Draco patrzy na to przerażony. Jego omlet! Musiał coś przecież zjeść – nie rozumiał jak ktoś mógł myśleć z pustym  żołądkiem. On sam nigdy nie opuszczał śniadania w Hogwarcie; jeżeli to robił, miał jeszcze gorsze stopnie na lekcjach. Teraz szybko zdejmuje podwójny omlet z patelni. Całe szczęście, tyko się lekko przypiekł.
- Nie chcesz? – wyciąga talerz w stronę Hermiony.
-Nie – kręci głową. – Nie lubię.
Je więc sam w krępującym milczeniu, kiedy ona go obserwuje. Ogląda jak kroi; zmienia płaski omlet w malutkie, symetryczne kwadraciki zdradzające jego pedancką naturę. Każdy pojedynczy kawałeczek pokrywa taką samą ilością marmolady morelowej. Przyjemnie się na to patrzy.
-Więc, kim chcesz zostać w przyszłości? – pyta nagle dziewczyna odrobinę wesoło wymuszonym tonem. Czyżby chciała podtrzymać rozmowę?
- Uzdrowicielem. - mówi spokojnie chłopak, wkładając kolejny kęs do ust. Hermiona gapi się na niego bez słowa. – No co? Lubię eliksiry, dziwne zaklęcia i pomaganie ludziom.
- Zawsze myślałam, że będziesz chciał pracować w bankierstwie, w Ministerstwie, że pójdziesz w ślady ojca…
- On też tak myślał – przerywa jej ostro blondyn. – A zobacz do czego go ta ścieżka doprowadziła? Nie, mnie nie kręci ta wielka polityka. Za wiele w niej przekrętów i intryg, a  na te się napatrzyłem aż za bardzo. Chcę pomagać ludziom. Skrzywdziłem ich tak wielu… może teraz pomogę choć paru. – Kończy swój wybuch szczerości.
- Zabrzmiało to całkowicie beznadziejnie i sztucznie. Wiesz o tym, prawda?
- Tak – parska śmiechem. – Dobra, przygotowałem to w wolnym czasie. A tak naprawdę… po prostu czuję się do tego powołany. Rozumiesz?
- Całkowicie – Ona też się uśmiecha. – Ale ja… Ja nie wiem co mam robić. Najbardziej to vhyba chciałabym jakoś pracować z książkami… pisać je, czytać…
- Więc dlaczego tego nie zrobisz?
- Bo to  nie ma przyszłości. Ludzie już nie czytają książek. Lepiej pójdę do pracy w Ministerstwie, zostanę Ministrem Magii czy coś.
- Wielkie ambicje. Ale to nie tego chcesz.
- Nie. – Patrzy na niego smutno. – Ja chcę zostać po prostu…. Tutaj, z dala od problemów, czytając, nie martwiąc się…
- Tutaj? Nawet ze mną? – Oczy Dracona wyrażają więcej niż jego słowa.
- Tutaj. Zwłaszcza z tobą.
·          
- Nic mi nie jest Blaise! – wrzasnęła w końcu Ginny, gwałtownie odstawiając kubek. Resztka herbaty rozlała się na stoliku. – Zemdlałam parę godzin temu. Już jest wszystko ok, więc daj mi przeczytać ten głupi list!
Leżała pod kocem na małej sofie. Nie wiedzieć czemu, Blaise uparł się aby usługiwać jej jak najdłużej, obwiniając się o jej upadek. Ale Ginny się to nie podobało – do cholery, nie mogła sama pójść do łazienki żeby nie zaczął się pytać, czy wszystko w porządku! Przecież nie była z cukru.
- Nie. Ciągle jesteś w szoku. – Blaise przysiadł u jej nóg i obserwował ją z niepokojem w oczach.
- Szok to ja ci zaraz pokażę, ty… - zaczęła mamrotać Ginny, jednak chłopak jej przerwał.
- Zrobimy tak. Jak zgodzisz się zostać w łóżku cały dzień i pozwolisz sobie usługiwać, pozwolę ci przeczytać list. Deal?[iii]
Ginny przeleciała szybko w głowie korzyści. Hmm.  Posiadanie osobistego niewolnika ostatecznie nie było, aż takie złe, a w ten sposób oderwie Blaise’a od tych okropnych papierów o których sama wolała nie myśleć.
- Deal. – powiedziała, a chłopak w milczeniu podał jej kartkę. Przebiegła wzrokiem tekst, czując jak jej serce przeobraża się w lód.
- Och, Blaise… Co to może znaczyć? Myślisz, że to się tyczy Miony? – westchnęła
- Nie wiem. Ale mam złe przeczucia z tym związane. – Jego głos był naprawdę zmartwiony.
- Blaise?
- Co?
- To się nie skończy prawda? Ta cała sprawa z Morganą? Nie skończy się… aż nie umrzemy albo my albo ona… jak Luna… niewinna Luna… - zanim się obejrzała, już płakała, a chłopak trzymał ją w ramionach i delikatnie gładził po włosach.
- Ciiii… Ciiii, maleńka. Nie zmienisz przeszłości – szeptał w czubek jej głowy.
- Ale Blaise… Czemu nam się to przydarza? Dokładnie tak samo było z Voldemortem. Z Fredem!
- Nie wiem, Ginny. Naprawdę nie wiem.
Zasnęła w jego ramionach o świcie wpatrując się w powoli wstające słońce.
·          
Koko koko Euro spoko, piłka leci hen wysoko…
- Wyłącz ten szajs kretynie! -  wrzasnęła z łazienki Pansy.  – Próbuję się skupić!
- Na nakładaniu  tynku na twarz? – Ron bawił się w składanie i rozkładanie karteczki z przepowiednią. To było wciągające. – To to jest prawdziwa sztuka!
- Piosenka o kurczaku? – Do połowy umalowana twarz dziewczyny pojawił się w korytarzu. Była wściekła. – Nie sądzę.
- To piosenka o optymizmie, kurczaku i strzelaniu goli – poprawił ją rudzielec.
- Fascynujące – prychnęła. – Zachowujesz się jak dziecko.
- Jestem nim – Ron uśmiechnął się prawie czarująco. Prawie. – A Pansy… istnieje opcja, żebyśmy ich odwiedzili? Chciałbym pogadać z Mioną… Z Ginny…
- Dobrze wiesz, że nie – dziewczyna znów schowała się do łazienki żeby pociągnąć rzęsy zalotką. Nie lubiła tych wszystkich magicznych tuszów i mascar.  – Nie możemy się tu teleportować, a wyjście na dwór jest zbyt niebezpieczne.
- Co się może stać? To tylko parę kilometrów do przejścia – kusił dalej chłopak. Pansy poczuła złość. Całe życie mówiono jej, że nie jest zbyt mądra, ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że gdy tylko wyjdą na otwarty teren niezabezpieczony urokami kryjącym to natychmiast ich namierzą! Grrrr! Co za idiota! Nawet jeśli z ładnym uśmiechem.
Zaraz. Ona to pomyślała? Fuj!
- Zabiją nas, geniuszu, zanim ujdziemy choć parę metrów – mruknęła wychodząc i siadając obok niego, zła na siebie samą. Ugh! Odkąd stała się Gryfonką, takie dziwne myśli nachodziły ją na każdym kroku.
- Ale czy aby na pewno? – spytał z szelmowskim błyskiem w oku.
- Na pewno – zaśmiała się. Cholera, tym ją rozbawił.
- A Pansy, gdy to wszystko się skończy… -  nagle uwrwał. Pansy spojrzała na niego zdziwiona. Co się działo? Dlaczego Ron był fioletowy na twarzy?
Chłopak upadł na podłogę w drgawkach, złapał się za szyję.
- Ron! – dziewczyna upadła obok niego na kolana. Twarz rudzielca zaczęła sinieć, na szyi wykwitły czerwone plamy. Nie trzeba było mieć wiele wiedzy medycznej żeby widzieć, że chłopak się dusi. Co ona miała zrobić? Gdzie jest jej różdżka? Gorączkowo przeszukiwała kieszenie, kiedy Ron zaczął rzęzić. Ach, tak! Zostawiła ją w łazience!
Pognała korytarzem. Tak szybko w swoim życiu jeszcze nigdy nie biegła, a niezwykle lubiła biegać i często robiła to w wolnym czasie. Wracając z różdżką zaczęła przypominać sobie zaklęcie. Anapeo? Anapo?  Mogła się bardziej przykładać do nauki. Teraz jednak przyklękła przy chłopaku. O dziwo, jego oddech był już spokojny. Pansy postanowiła jednak i tak rzucić zaklęcie, nie zaszkodzi mu nawet jeżeli nie jest już potrzebne.
Zanim jednak wypowiedziała choć pierwszą sylabę, ktoś złapał ją za rękę.
- Pansy – głos Rona był słaby i chropowaty, jednak dla niej był balsamem na rozkołatane nerwy. – Nie musisz. Już wszystko w porządku. To trwa tylko minutę, dwie…
- Nie strasz mnie tak! – dopiero teraz dotarło do niej jak bardzo była przerażona. Naprawdę się o niego bała. – Jak… jak… chcesz powiedzieć , że to ci się już kiedyś zdarzyło?
- Wczoraj. Dziś rano – Wspiera się na łokciach z wyraźnym trudem. –  Chyba nawet wiem dlaczego. – Patrzy jej w oczy podciągają c koszulkę i pokazując twardy brzuch.  – To nie zniknęło.
Na jego boku wciąż widnieje Koło Hekate.





[i] Ekhm, ekhm, wiem, że wy nic z tego nie rozumiecie. Ja też jeszcze tak średnio to ogarniam, zrobię sobie plan jakiś albo coś. Ale: TO SIĘ TYCZY NAJBLIŻSZEGO BLOGA! W NASTĘPNYCH ROZDZIAŁACH BĘDZIE CAŁKOWICIE POMINIĘTE!
[ii] Egocentryzm (łac. ego - ja + centrum - środek) – tok rozumowania, który polega na centralnym umiejscowieniu własnej osoby w świecie. Niezdolność do akceptowania innych poglądów i postaw niż własne., WG., CIOCI WIKIPEDII
[iii] Z angielskiego umowa, Amerykańce i Brytole tak gadają jak się o coś założą albo dobijają targu

4 komentarze:

  1. Fajny rozdział :) Czekam na następny !!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciesze się, że w końcu coś dodałaś, już się stęskniłam za tą historią :) Rozdział jest oczywiście wspaniały. Kocham te wszystkie pogmatwane wątki, choć nie zawsze jestem w stanie się w nich połapać, ale to nic. Mam nadzieje, że z czasem wszystko nam wyjaśnisz :D
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały rozdział, czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie no, po prostu jestem pod wrażeniem *,* Kocham Twój styl pisania!
    Jesteś moim natchnieniem :)
    ___
    Zapraszam do mnie na http://zawsze-czytaj-miedzy-wierszami.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń