Całuski! Parę rozdziałów do końca zaczyna mi wracać wena, choć chyba mi tak ładnie i tak nie spływają słowa na elektroniczny papier Worda. Może to te wakacje? Właśnie, jak u was z ocenkami? Podtrzymałam tradycję, zdobyłam pasek. Mam nadzieję, że u was tak samo dobrze! Ale, nie przedłużam i życzę miłego czytania!
Na zawsze wasza
Serafino
Hermiona
poczuła, jakby wszystko wokół niej zwolniło.
- Nie –
wyszeptała na bezdechu zmartwiałymi ustami. Ogarnął ją chłód.
- Och,
Hermiono, to ty! Tak bardzo się cieszę, nie masz pojęcia jak…
- Co ty tu
robisz? – Hermiona okręciła się i stanęła twarzą do właścicielki głosu.
Stała teraz
przed nią dziewczyna. Blondynka, o wielkich, niebieskich oczach, spłoszonym
uśmiechu i białawych, chudych rękach. Wyglądała krucho w zwiewnej sukience z niebieskiego jedwabiu, która
podkreślała jej oczy. Był tak dziecinna i bezbronna, kiedy tam stała… Hermionie
znów ścisnęło się serce.
- Mieszkam?
– spytała niepewnie Luna. Zmarszczyła jasne brewki. A Hermiona poczuła że to
wszystko ją przerasta i zachciało jej
się płakać. Tylko płakać.
·
- Ale…
dlaczego? - zapytała wciąż smutna
brązowowłosa, kiedy Draco zaprowadził je pośpiesznie do komnaty Hermiony po tym
jak obu dziewczynom zaczęły cieknąć łzy z oczu. Bo Ślizgonka się nie cieszyła,
a skąd. Wiedziała, że śmierć przyjaciółki była po części jej winą. Nie
opłakiwała jej wcześniej, nie chciała uwierzyć w słowa gazety. A teraz to poczucie winy, smutek, żal,
uderzyły w nią jak fala, kiedy spojrzała w pełne niewinności oczy młodszej od
siebie dziewczyny. Rozpadała się. Co jeśli to przeważy szalę, co jeśli nie
będzie umiała sobie z tym poradzić?
- Tu jest
moja mama – Luna wzruszyła kościstymi ramionami. Uśmiechnęła się łagodnie do
Hermiony. – Pewnie to będzie jakaś profanacja, ale pod pewnymi względami cieszę
się, że umarłam. Miło jest być znowu
blisko niej.
- Masz
rację. Nie powinnaś tak mówić - Hermiona przycisnęła ciasno nogi i objęła je
ramionami. W tej pozycji czuła się bezpiecznie. Chociaż…
Wzięła
głęboki wdech. Najpierw jeden, potem drugi…
- Gdzie ona
jest teraz? Twoja mama?
- W jednej z
tych wielkich sypialni, podlewa swoją grządkę
Ogryzków Wybucholubiących – Hermiona nie miała pojęcia co to jest. Miała
nadzieję, że nie widać tego na jej twarzy. – Czekała na mnie przez te wszystkie
lata, wiesz? Byłam jej niedokończoną sprawą. – Popatrzyła z zamyśloną miną na
szare równiny za oknem. – Tu jest wiele takich ludzi, czekających na innych
ludzi. Przyjaciół, ojców, kochanków… Ja
poczekałam na ciebie. – Znów zwróciła wzrok na Hermionę. Jej oczy byłe pełne
zamyślenia i tęsknoty za… czymś.
- Na mnie –
powtórzyła głucho Hermiona. Wiedziała, że zasługuje na karę, ale po prawdzie
nie podejrzewała, że dobroduszna Luna zechce jej ją wymierzyć. – Co chcesz ze
mną zrobić? Przyjmę każdą karę.
- Karę? –
zdziwiła się blondynka. Zmarszczyła brwi. – Nie, co? Dlaczego miałabym cię
karać?
- Wpędziłam
cię tutaj – Hermiona zamachała rękami na otaczający je pokój. – Twoja śmierć
była moja winą… moją bardzo wielką winą. -
spuściła głowę. Tak, czuła się z tym źle.
Luna
spojrzała na nią w osłupieniu, nietypowym dla byłej Krukonki.
- Hermiona.
Czy ty się prosiłaś o starożytną czarownicę mieszkającą w twojej głowie, kiedy
byłaś żywa? – spytała.
- Nie. –
mruknęła Hermiona, patrząc w bok.
- Czy
prosiłaś się o inną starożytną czarownicę próbującą cię zabić.
- Nie, ale…
- A może o opętanie przyjaciela przez tę
czarownicę?
- Nie! –
wykrzyknęła zestresowana Ślizgonka. – Ale gdybym zrozumiała szybciej,
zareagowała prędzej, nie doszłoby do tego. A tak? Zniszczyłam nam życie! –
poczuła jak słone łzy znów spływają jej po policzkach. Jedna, druga…
- Skąd
wiesz, że poszłoby lepiej? – spytała spokojnie blondynka. – Po tych wszystkich
latach ciągle robisz ten sam błąd, Herm. Zamykasz umysł. Myślisz, że istnieje
tylko czerń i biel. Że można żyć lub nie żyć, chcieć lub nie chcieć. Myślisz, że teraz, jak rozmawiamy, nie żyjemy.
- Nie, nie
żyjemy. Nasze ciała leżą bez ruchu gdzieś nad nami – burknęła Hermiona.
- A ja
czuję, że żyjemy. Nadal wszystko słyszymy, czujemy. – uśmiechnęła się. –
Naprawdę umrzemy dopiero wtedy, kiedy stracimy swoją osobowość i zdolność
odczuwania.
- To
poetycka i bardzo naiwna myśl – westchnęła Ślizgonka.
- Ale
chciałabyś, żeby okazała się prawdą.
Hermiona
podniosła wzrok. Luna patrzyła się na nią jak siostra, której nigdy nie miała.
Ze… zrozumieniem?
- Chciałabym
–szepnęła więc.
·
- Oszaleję
tutaj – powiedziała głośno Ginn, kiedy po raz kolejny zaczęła okrążać
bibliotekę w domu Malfoy’ów. – Powinni już wrócić pare dni temu!
- Może mają
jakieś problemy – powiedział nieobecnym głosem Blaise, siedzący w pozycji
lotosu przed kominkiem i czytający Opowieść
o dwóch miastach. W ostatnich dniach zainteresował się literaturą mugolską.
Teraz podniósł głowę, wyrwany ze świata książki. – Pansy już poszła spać?
- Tak. Ale
pomyśl, Blaise. Skoro są jakieś problemy, to musi znaczyć, że nasz plan nie
wypalił. A planu B, jakbyś nie zauważył. – skończyła zdenerwowanym głosem.
Blaise
odłożył książkę i spojrzał na nią z czułością w spojrzeniu, przechylając głowę.
Ginny poczuła, że się rumieni, co było zupełnie nie na miejscu. Całowała się z
nim i więcej, a mimo to jego wzrok wciąż przyprawiał ją o to dziwne uczucie.
- Choć tutaj
– powiedział po chwili. Ginny spełniła tę prośbę, podchodząc do niego małymi
kroczkami. Jego twarz miała w sobie jakieś światło, znajome, które zawsze ją
przyciągało. Teraz usiadła tuż koło niego i położyła głowę na jego podołku.
Zaczął gładzić ją po włosach i napiętej szyi, pewnie i lekko.
- Martwię
się – wyszeptała, patrząc na dogasający kominek. Burza świstała gdzieś za
oknem. – To nasi przyjaciele, Blaise.
- Myślisz,
że tego nie wiem? – on także szeptał, kiedy bawił się jej kosmykami. Miął
ciepły oddech pachnący wanilią i czekoladą. – Myślisz, że nie czuję, że
oszaleję, kiedy myślę, że nie ma ich tutaj?
- Nie
wyglądasz na szczególnie zmartwionego.
- Bo im to
nie pomoże. A ja mam własne problemy. – Jego głos był głuchy. Ginny zmarszczyła
brwi i przekręciła głowę, żeby spojrzeć na jego twarz. Malowało się na niej
zmartwienie.
- Które? –
zapytała, wciąż cicho.
- To, że
będę musiał oznajmić mojej matce, że zamierzam poślubić kobietę z rodziny,
której ona szczerze nie cierpi – Zrobił śmieszną minę. – Chyba będę musiał
doprawić czymś Ognistą Whisky zanim to zrobię.
- Nie
oświadczyłeś mi się jeszcze – Ginny uśmiechnęła się. – Nie wiesz, czy się
zgodzę.
- A kto mówi
o tobie? – zaśmiał się krótko, jak pies. Był potem przez chwilę cicho. - A zgodziłabyś się? – zapytał w końcu.
- Chyba
zależy od tego jak byś to zaproponował – Ginny uśmiechnęła się jadowicie. On w
odpowiedzi zmrużył oczy, i nagle, nie wiadomo jak, była już na nogach, jego ręce
wciąż na jej biodrach, a on sam klęczący na jednym kolanie.
- Hej! Czy
ja ci pozwoliłam się tak podnosić? – spytała z cieniem śmiechu w głosie. W
zasadzie to nie podejrzewała, że on jest
na tyle silny, żeby ją podnieść, samemu siedząc. Może i była niska, ale nie
ważyła tyle co piórko.
- Chyba powinnaś się nauczyć, że ja nie pytam o pozwolenie,
moja droga – powiedział z cichym śmiechem, lecz zaraz potem spoważniał. Ginny
spojrzała na jego skupioną twarz i poczuła błysk strachu, ekscytacji. On chyba
nie..?
- Ginewro Molly Weasley
- zaczął uroczystym głosem, biorąc jej dłonie w swe dłonie. – Pare
tygodni temu zakochałem się w tobie. Pare tygodni temu zmieniłem się z tego
powodu na dobre. Kochanie ciebie zmieniło mnie. Prawdopodobnie brzmię teraz jak
palant, ale w jakiś cudowny sposób nie dbam o to. Ale to bezcelowe, więc
przejdę do sedna. Ginny Weasley, czy chciałabyś stać się Ginny Zabini?
Ginny poczuła jak jej serce zaczyna galopować. On nie
żartował. On naprawdę chciał ją poślubić i spędzić z nią życie, pomimo tych
wszystkich kontaktów i układów.
On… musiał ją kochać.
- Powinieneś wsadzić tam więcej głupich, słodkich
słówek - powiedziała ze słabym,
niedowierzającym uśmieszkiem, czując jak szczęście powoli podchodzi od żołądka
coraz wyżej i rozprzestrzenia się po całym ciele – ale myślę, że mogę się
zgodzić – skończyła już z większym uśmiechem.
Zobaczyła jak jego oczy rozszerzają się w niedowierzeniu.
Skoczył na nogi i pocałował ją; słodko, delikatnie, ale on nie chciała tej
delikatności. Przyciągnęła go bliżej, tak, że ich ciał nie dzielił nawet
milimetr i wplotła palce w przydługie włosy wijące się na jego karku. Jego ręce
przesuwały się po jej ramionach, plecach, talii, udach, a ona czuła, że to nie dość, że to jej nie
wystarcza. Zaczęła całować go tak, jak nigdy nie całowała żadnego mężczyzny i
kiedy oboje upadli na miękki dywan koło kominka, pozwoliła, żeby pochłonął ją
ogień.
·
- Więc pozwól mi
sobie pomóc – powiedziała z dziwną desperacją w głosie Luna i znów się
uśmiechnęła. – I przyjmij to - wyciągnęła rękę.
Na jej dłoni leżał ciasno zrolowany, owinięty czerwoną
wstążeczką, nieduży kawałek pergaminu.
Nie wyglądał jakoś specjalnie.
- Co to? – Hermiona zmarszczyła brwi, biorąc karteczkę.
Pergamin był kruchy, jakby przeleżał w zapomnieniu wiele lat i mógł się rozpaść
w każdej sekundzie.
- Znasz pewnie mity greckie? – spytała Luna. Hermiona
pokiwała głową. – Cóż, od kiedy moja mama tu trafiła, nie siedziała bezczynnie.
Mówiłam ci, że była z niej bystra czarownica. Więc kiedy usłyszała, że gdzieś,
jak w każdym potężnym czarze jest luka, postanowiła znaleźć wyjcie. Dla mnie,
ale…
- Czekaj, gubię się. W jakim czarze? – spytała brązowowłosa.
- Mam na myśli czar, który stworzył to miejsce. Przecież nie
zawsze tu było, na początku było samo piekło i niebo, żadnej poczekalni. Stworzyła je ta sama czarownica, przez którą
wszystko się zaczęło – Hekate.
- I która teraz mnie unika – mruknęła Hermiona tak, jakby
właśnie zdała sobie z tego sprawę.
- No i musi być sposób na odczynie zaklęcia, prawda? W tym
wypadku jest to ścieżka. Trudna ścieżka, pełna niebezpieczeństw, bla, bla,
bla, ale już ktoś ją kiedyś przeszedł.
- Orfeusz – szepnęła Hermiona. Ona wiedziała. Kiedy
opowiadała Hekate ten mit, ona cały czas wiedziała i nic nie powiedziała.
Zdrada boli.
- Więc znalazła tę mapę i teraz dała ją mi. Ona już nie może
wrócić, ponieważ jej ciało się rozpadło podczas wybuchu w którym zginęła, ale moje
jest zakonserwowane czarami. Tak samo jak wasze.
Hermiona ledwo ją słuchała.
- Mogę to otworzyć? – spytała.
- Pewnie. W końcu jest dla ciebie. Czytałam to już, ale
tylko mapę w miarę rozumiem. Reszta jest zapisana runami, a ja na starożytne
runy nie chodziłam. No i nie możemy tego pokazać nikomu innemu, więc zostajesz
tylko ty. – mówiła Luna, kiedy Hermiona odwiązywała delikatnie wstążeczkę. Mapa
natychmiast rozwinęła się, w jednej chwili cała płaska, zamiast zawijanej na
końcach. Całą była pomalowana czarnym atramentem. Zaczynała się w lewym dolnym rogu. Był tam
rysunek, przedstawiający wielki zamek z
wieżami rodem z baśni tysiąca i jednej nocy. Obmywały go fale morza ciągnącego
się do wielkiego pasma gór z śnieżnymi czapami na wierzchołkach. Stamtąd znów
wypływała woda, tyle, że tym razem w formie rzeki. Była na niej maleńka łódka z
żaglem w kształcie liścia, która wpływała do wielkiej paszczy najeżonej zębami.[i]
To akurat nie wyglądało zachęcająco. Hermiona przeniosła wzrok na
runy po prawej stronie i zachłysnęła się łatwością tego tekstu.
- Przeczytam bez tych głupich rymów, okay[ii]?
– powiedziała, podnosząc podekscytowany głos na Lunę. Dziewczyna pokiwała
głową, zaciekawiona. Brązowowłosa wzięła głęboki oddech, czując jak jej
wnętrzności zaciskają się ze szczęścia.
- Ścieżka będzie prosta, a kręta
Twoje nogi podążą za spojrzeniem
Wyruszysz nocą, lecz dniem
Przejdziesz suchą nogą szare morze
Wespniesz się w dół zimnych gór
Las poprowadzi cię po rzece
Pochłonie cię zimny, ciemny stwór
Narodzisz się śmiercią
Ufając sercu
Luna spojrzała na nią roziskrzonymi oczami.
-Merlinie, teraz to
takie proste! Dziecinna zagadka! Będziecie mogli stąd wyjść tak łatwo, tak łatwo! Jak się mama dowie, będzie przeszczęśliwa! I…
- Luna. Luna, czekaj. - Hermiona zmarszczyła brwi w
niezrozumieniu. – Jak to my?
- Och, nie wspomniałam? – Blondynka przegryzła wargę. – Nie idę
z wami, Hermiono. Zostaję tutaj, żeby przejść z mamą na drugą stronę. Już nie wrócę do świata żywych.