Pfff, kochane! Pomimo choroby, świąt i wyjazdu - oto jest! Nowy rozdział, choć schizowy i nieposkładany, niezbetowany. Składam go w wasze ręce w biegu i idę babrać się w farbie. A i spóźnionych Wesołych Świąt i niespóźnionego Nowego Roku! Zaciekawiło mnie jedno pytanie - o to, czy wszystko się dobrze skończy. Chciałybyście tego?
Mam do was jedno pytanie na zakładce Dramione - zaraz dodam. Nie musicie go czytać, to sprawa dość osobista... ale byłabym wdzięczna<3
May the odds be ever in your favor!
S.I.H.25
-Jak myślisz, jest prawdziwa? - Hermiona nerwowo kręci wieczkiem słoika od
marmolady. Kiwa się na krześle, obserwując Dracona siedzącego naprzeciwko niej,
za jego plecami wstaje słońce.
- Hermiono. Myślę, że wiadomość, będąca przepowiednią
pojawiającą się w twojej dłoni podczas snu sprawiającego, że wrzeszczysz w
gorączce jest bardzo prawdziwa. – Dracon przymyka oczy, jego głos jest
rozdrażniony. W sumie nic dziwnego – nie spał całą noc, raz po raz czytając
wiadomość. Zupełnie jakby był na kacu.
- Możliwe. Ale to magia – Hermiona przestaje się huśtać i
podciąga kolana pod brodę; jej brązowe oczy są szeroko otwarte ze strachu. –
Możliwe, że ktoś po prostu chciał nas nastraszyć.
- Udało mu się to – mruknął chłopak, kolejny raz
rozprostowując pogniecioną kartkę i odcyfrowując pajęcze pismo.
Wrzucona w wir czasu
Zagubiona w odmętach przekonań
Odkrywająca tę samą drogę znowu
Potykająca się w ciemnościach przeznaczenia
Pomyli się
Pomoże
Pokocha
Pożałuje
A później zginie
Z ręki miłości i nienawiści razem[i]
- Nie rozumiem! Cholera jasna, nie rozumiem nic z tego bełkotu! –
WYBUCHA NAGLE Draco, rzucając kartką o stół. Ale ta nie oddaje jego gniewu,
opada łagodnymi zakosami. – To nie ma sensu! Czy przepowiednia nie powinna
przypadkiem być zagadką? Czymś co można oprzeć na jakiejś osobie i przewidzieć
co się stanie?
Hermiona obserwuje go ze zmarszczonym czołem, kiedy krąży
bezsilnie po pokoju. Co w niego wstąpiło? Żeby tak od razu używać przekleństw
dla panienek w wieku lat jedenastu? Hmmm. Nie może się wkurzać z powodu tego
tekstu.
To pasuje raczej do niej.
- Myślisz, że to o mnie, prawda? – pyta się go cicho. Blondyn
nieruchomieje, jego ręka zamiera w powietrzu.
- Nie bądź egocentryczką [ii]– mówi
zmienionym głosem. Widać, że dziewczyna trafiła w dziesiątkę. – Ale Hermiono…
Ona chcę cię zabić. Znowu. Bo jak inaczej wyjaśnisz, że przepowiednia od tej
złej pojawia się w twojej dłoni i mówi o śmierci? Prawdopodobnie bolesnej? Coś
tu mi śmierdzi.
- Twój omlet.
- Co?
- Twój omlet śmierdzi. Przypala się – Hermiona wreszcie się
uśmiecha wskazując w stronę dymiącego śniadania chłopaka.
Draco patrzy na to przerażony. Jego
omlet! Musiał coś przecież zjeść – nie rozumiał jak ktoś mógł myśleć z
pustym żołądkiem. On sam nigdy nie
opuszczał śniadania w Hogwarcie; jeżeli to robił, miał jeszcze gorsze stopnie
na lekcjach. Teraz szybko zdejmuje podwójny omlet z patelni. Całe szczęście,
tyko się lekko przypiekł.
- Nie chcesz? – wyciąga talerz w
stronę Hermiony.
-Nie – kręci głową. – Nie lubię.
Je więc sam w krępującym milczeniu,
kiedy ona go obserwuje. Ogląda jak kroi; zmienia płaski omlet w malutkie,
symetryczne kwadraciki zdradzające jego pedancką naturę. Każdy pojedynczy
kawałeczek pokrywa taką samą ilością marmolady morelowej. Przyjemnie się na to
patrzy.
-Więc, kim chcesz zostać w
przyszłości? – pyta nagle dziewczyna odrobinę wesoło wymuszonym tonem. Czyżby
chciała podtrzymać rozmowę?
- Uzdrowicielem. - mówi spokojnie
chłopak, wkładając kolejny kęs do ust. Hermiona gapi się na niego bez słowa. –
No co? Lubię eliksiry, dziwne zaklęcia i pomaganie ludziom.
- Zawsze myślałam, że będziesz chciał
pracować w bankierstwie, w Ministerstwie, że pójdziesz w ślady ojca…
- On też tak myślał – przerywa jej
ostro blondyn. – A zobacz do czego go ta ścieżka doprowadziła? Nie, mnie nie
kręci ta wielka polityka. Za wiele w niej przekrętów i intryg, a na te się napatrzyłem aż za bardzo. Chcę
pomagać ludziom. Skrzywdziłem ich tak wielu… może teraz pomogę choć paru. –
Kończy swój wybuch szczerości.
- Zabrzmiało to całkowicie
beznadziejnie i sztucznie. Wiesz o tym, prawda?
- Tak – parska śmiechem. – Dobra,
przygotowałem to w wolnym czasie. A tak naprawdę… po prostu czuję się do tego
powołany. Rozumiesz?
- Całkowicie – Ona też się uśmiecha. –
Ale ja… Ja nie wiem co mam robić. Najbardziej to vhyba chciałabym jakoś
pracować z książkami… pisać je, czytać…
- Więc dlaczego tego nie zrobisz?
- Bo to nie ma przyszłości. Ludzie już nie czytają
książek. Lepiej pójdę do pracy w Ministerstwie, zostanę Ministrem Magii czy
coś.
- Wielkie ambicje. Ale to nie tego
chcesz.
- Nie. – Patrzy na niego smutno. – Ja
chcę zostać po prostu…. Tutaj, z dala od problemów, czytając, nie martwiąc się…
- Tutaj? Nawet ze mną? – Oczy Dracona
wyrażają więcej niż jego słowa.
- Tutaj. Zwłaszcza z tobą.
·
- Nic mi nie jest Blaise! – wrzasnęła w końcu Ginny, gwałtownie
odstawiając kubek. Resztka herbaty rozlała się na stoliku. – Zemdlałam parę
godzin temu. Już jest wszystko ok, więc daj mi przeczytać ten głupi list!
Leżała pod kocem na małej sofie. Nie wiedzieć czemu, Blaise uparł
się aby usługiwać jej jak najdłużej, obwiniając się o jej upadek. Ale Ginny się
to nie podobało – do cholery, nie mogła sama pójść do łazienki żeby nie zaczął
się pytać, czy wszystko w porządku! Przecież nie była z cukru.
- Nie. Ciągle jesteś w szoku. – Blaise przysiadł u jej nóg i
obserwował ją z niepokojem w oczach.
- Szok to ja ci zaraz pokażę, ty… - zaczęła mamrotać Ginny, jednak
chłopak jej przerwał.
- Zrobimy tak. Jak zgodzisz się zostać w łóżku cały dzień i pozwolisz
sobie usługiwać, pozwolę ci przeczytać list. Deal?[iii]
Ginny przeleciała szybko w głowie korzyści. Hmm. Posiadanie osobistego niewolnika ostatecznie
nie było, aż takie złe, a w ten sposób oderwie Blaise’a od tych okropnych
papierów o których sama wolała nie myśleć.
- Deal. – powiedziała, a chłopak w milczeniu podał jej kartkę.
Przebiegła wzrokiem tekst, czując jak jej serce przeobraża się w lód.
- Och, Blaise… Co to może znaczyć? Myślisz, że to się tyczy Miony?
– westchnęła
- Nie wiem. Ale mam złe przeczucia z tym związane. – Jego głos był
naprawdę zmartwiony.
- Blaise?
- Co?
- To się nie skończy prawda? Ta cała sprawa z Morganą? Nie skończy
się… aż nie umrzemy albo my albo ona… jak Luna… niewinna Luna… - zanim się
obejrzała, już płakała, a chłopak trzymał ją w ramionach i delikatnie gładził
po włosach.
- Ciiii… Ciiii, maleńka. Nie zmienisz przeszłości – szeptał w
czubek jej głowy.
- Ale Blaise… Czemu nam się to przydarza? Dokładnie tak samo było
z Voldemortem. Z Fredem!
- Nie wiem, Ginny. Naprawdę nie wiem.
Zasnęła w jego ramionach o świcie wpatrując się w powoli wstające
słońce.
·
Koko koko
Euro spoko, piłka leci hen wysoko…
- Wyłącz ten szajs kretynie! -
wrzasnęła z łazienki Pansy. –
Próbuję się skupić!
- Na nakładaniu tynku na
twarz? – Ron bawił się w składanie i rozkładanie karteczki z przepowiednią. To
było wciągające. – To to jest prawdziwa sztuka!
- Piosenka o kurczaku? – Do połowy umalowana twarz dziewczyny
pojawił się w korytarzu. Była wściekła. – Nie sądzę.
- To piosenka o optymizmie, kurczaku i strzelaniu goli – poprawił ją
rudzielec.
- Fascynujące – prychnęła. – Zachowujesz się jak dziecko.
- Jestem nim – Ron uśmiechnął się prawie czarująco. Prawie. – A Pansy…
istnieje opcja, żebyśmy ich odwiedzili? Chciałbym pogadać z Mioną… Z Ginny…
- Dobrze wiesz, że nie – dziewczyna znów schowała się do łazienki
żeby pociągnąć rzęsy zalotką. Nie lubiła tych wszystkich magicznych tuszów i
mascar. – Nie możemy się tu
teleportować, a wyjście na dwór jest zbyt niebezpieczne.
- Co się może stać? To tylko parę kilometrów do przejścia – kusił dalej
chłopak. Pansy poczuła złość. Całe życie mówiono jej, że nie jest zbyt mądra,
ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że gdy tylko wyjdą na otwarty teren
niezabezpieczony urokami kryjącym to natychmiast ich namierzą! Grrrr! Co za
idiota! Nawet jeśli z ładnym uśmiechem.
Zaraz. Ona to pomyślała? Fuj!
- Zabiją nas, geniuszu, zanim ujdziemy choć parę metrów – mruknęła
wychodząc i siadając obok niego, zła na siebie samą. Ugh! Odkąd stała się
Gryfonką, takie dziwne myśli nachodziły ją na każdym kroku.
- Ale czy aby na pewno? – spytał z szelmowskim błyskiem w oku.
- Na pewno – zaśmiała się. Cholera, tym ją rozbawił.
- A Pansy, gdy to wszystko się skończy… - nagle uwrwał. Pansy spojrzała na niego
zdziwiona. Co się działo? Dlaczego Ron był fioletowy na twarzy?
Chłopak upadł na podłogę w drgawkach, złapał się za szyję.
- Ron! – dziewczyna upadła obok niego na kolana. Twarz rudzielca
zaczęła sinieć, na szyi wykwitły czerwone plamy. Nie trzeba było mieć wiele
wiedzy medycznej żeby widzieć, że chłopak się dusi. Co ona miała zrobić? Gdzie
jest jej różdżka? Gorączkowo przeszukiwała kieszenie, kiedy Ron zaczął rzęzić.
Ach, tak! Zostawiła ją w łazience!
Pognała korytarzem. Tak szybko w swoim życiu jeszcze nigdy nie
biegła, a niezwykle lubiła biegać i często robiła to w wolnym czasie. Wracając
z różdżką zaczęła przypominać sobie zaklęcie. Anapeo? Anapo? Mogła się
bardziej przykładać do nauki. Teraz jednak przyklękła przy chłopaku. O dziwo,
jego oddech był już spokojny. Pansy postanowiła jednak i tak rzucić zaklęcie,
nie zaszkodzi mu nawet jeżeli nie jest już potrzebne.
Zanim jednak wypowiedziała choć pierwszą sylabę, ktoś złapał ją za
rękę.
- Pansy – głos Rona był słaby i chropowaty, jednak dla niej był
balsamem na rozkołatane nerwy. – Nie musisz. Już wszystko w porządku. To trwa
tylko minutę, dwie…
- Nie strasz mnie tak! – dopiero teraz dotarło do niej jak bardzo
była przerażona. Naprawdę się o niego bała. – Jak… jak… chcesz powiedzieć , że
to ci się już kiedyś zdarzyło?
- Wczoraj. Dziś rano – Wspiera się na łokciach z wyraźnym trudem. – Chyba nawet wiem dlaczego. – Patrzy jej w
oczy podciągają c koszulkę i pokazując twardy brzuch. – To nie zniknęło.
Na jego boku wciąż widnieje Koło Hekate.
[i] Ekhm,
ekhm, wiem, że wy nic z tego nie rozumiecie. Ja też jeszcze tak średnio to
ogarniam, zrobię sobie plan jakiś albo coś. Ale: TO SIĘ TYCZY NAJBLIŻSZEGO
BLOGA! W NASTĘPNYCH ROZDZIAŁACH BĘDZIE CAŁKOWICIE POMINIĘTE!
[ii] Egocentryzm
(łac. ego - ja + centrum - środek) – tok rozumowania, który polega na
centralnym umiejscowieniu własnej osoby w świecie. Niezdolność do akceptowania
innych poglądów i postaw niż własne., WG., CIOCI WIKIPEDII
[iii] Z
angielskiego umowa, Amerykańce i Brytole tak gadają jak się o coś założą albo
dobijają targu